Biotechnolog i analityk medyczny prof. Piotr Rieske o związkach nauki z przekazem społecznym w pandemii:
W czasie pandemii doszło do wzrostu zaufania do naukowców. Jest to ogólnie pocieszające. Naukowcy potrzebują wsparcia społecznego. Społeczeństwo ma prawo domagać się od naukowców owoców ich pracy i wyjaśnienia, nad czym oni pracują. Sytuacja związana z pandemią prowadzić jednak musi do dość niezręcznych dla naukowców sytuacji. Nauka jako taka nie zajmuje się sprawami, które są oczywiste. Jeśli coś staje się oczywiste, to zasadniczo przestaje być przedmiotem dociekań naukowych. Naturalnie, są zagadnienia, które nie pozostawiają większych wątpliwości, ale są to raczej kwestie dotyczące odleglejszych w czasie działań.
Wzywanie więc naukowców do dawania jednoznacznych odpowiedzi na niektóre pytania musi być niekiedy sprzeczne z naturą ich działalności. Zdarza się, że są to wręcz pytania trudne do jednoznacznego określenia jako stricte naukowe. Przykładowo: czy wirus uciekł z laboratorium? Jest to raczej problem detektywistyczny niż naukowy. Oczywiście, że Sherlock Holmes przypomina czasem naukowca, a w serialach o laboratoriach kryminalistycznych bohaterowie posługują się żargonem i technikami podobnymi do tych stosowanych w laboratoriach naukowych. Niemniej jest to obrzeże typowej nauki. Na niektóre pytania nauki przyrodniczą nie udzielą w ogóle jednoznacznej odpowiedzi.
Niektóre pytania, a raczej odpowiedzi na nie, są bardzo drażliwe. Jeśli np. ktoś ma odpowiedzieć na pytanie, czy szczepienia są równie skuteczne jak przechorowanie. Tu wyczuwa się często pewne wyczekiwanie ze strony pytającego na opowiedzenie się po jakiejś stronie. W praktyce jednak odpowiedź w pełni obiektywna wymagałaby poczekania na wyniki badań, a przewidywania mogą być zbyt zniuansowane dla odbiorcy. Kiedy naukowiec zacznie sam pytać np. dziennikarza, o co właściwie chodzi: o obecny szczep wirusa, o te szczepy, które zapewne niedługo powstaną itd., o to, jak długo ma być odporność po szczepieniu czy chorobie, przeciwko którym białkom wirusa itd., to często wzbudzi znudzenie albo nawet niechęć u odbiorcy.
Ponieważ przekaz jest społeczny i w dodatku wyczekiwany w specyficznym kontekście - np. prowadzenia szczepień w kraju, w którym nurty antyszczepionkowe są bardzo silne - to nie każda odpowiedź spotyka się z uznaniem, zarówno pro- jak i antyszczepionkowców. Naukowiec może usłyszeć: "może to nie jest odpowiedni moment, żeby o tym wszystkim mówić teraz, poczekajmy z tym przekazem na odpowiedniejszą chwilę, teraz potrzebna jest inna narracja", albo: "my byśmy chcieli usłyszeć tylko o wątpliwościach", "a my tylko o zaletach". Słowo "narracja" jest bardzo ciekawym wytrychem semantycznym. Niekiedy narracja to po prostu ukrywanie czegoś, manipulacja, która w najlepszym przypadku ma służyć ratowaniu kogoś czy czegoś.
Jeśli spotkamy się z rozmówcą, który uważa, że w czasie pandemii znaleźliśmy się w stanie wojny, to sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Nie wiadomo, z kim albo czym, czy z wirusem, czy może z jakimś innym państwem, które rzekomo go wytworzyło. Ktoś taki przechodzi ogólnie od narracji do propagandy. No cóż. Na wojnie jest przecież miejsce i na ulotkę propagandową, i defetystyczną. O czym przekonała się nawet papuga z filmu "C.K. Dezerterzy", która - w zależności od tego, z której ręki dostawała ziarenko pieprzu - krzyczała albo: „lieber Kaiser” (kochany Cesarz), albo „Kaiser kaput, Kaiser idiot”. Naukowcy nie mogą być papugami, które mają coś dostawać z jednej albo drugiej ręki w zamian za opowiedzenie się po jednej albo drugiej stronie. Nie mogą zmieniać, jak ta papuga, swojej orientacji. Podstawą poszukiwania prawdy jest uwolnienie się od takich wpływów.
Trudno, żeby naukowcy zamknęli się w swoich laboratoriach i nie informowali, co robią albo co - ich zdaniem - dzieje się w czasie pandemii. Jednak wciąganie w pewne rozgrywki ludzi, którzy żyją z dochodzenia do prawdy, a nie z tzw. narracji, będzie budzić u nich co najmniej wątpliwości. Na dłuższą metę to prawda, a nie narracja jest potrzebna, a poznanie prawdy wymaga cierpliwości.