Duchowymi dziejami chrześcijańskiej i postchrześcijańskiej Europy wstrząsnęły trzy rewolucje. Hasło pierwszej brzmiało: Chrystus – tak, Kościół – nie. Drugiej: Bóg – tak, Chrystus – nie. Trzeciej: człowiek – tak, Bóg – nie. Czy jesteśmy świadkami rewolucji czwartej?
Pierwsza rewolucja była dziełem Reformacji. Z jednej strony jawiła się ona jako ruch religijnej odnowy i powrotu do źródeł chrześcijaństwa, do samego Chrystusa. Z drugiej strony, bez względu na intencje jej liderów, doprowadziła do nowych podziałów wśród chrześcijan i do radykalnego osłabienia społecznego znaczenia Kościoła. W ten sposób została otwarta droga do kolejnych rewolucji.
Druga rewolucja to dzieło Oświecenia. Znaczna część oświeceniowych intelektualistów zachowała wiarę w Boga. Zamknęła ją jednak „w obrębie samego rozumu”, zagłuszając w ten sposób głos Objawienia. Po co objawienie – pytali filozofowie – skoro rozumem możemy ogarnąć wszystko, także prawdę o Zegarmistrzu świata? Chrystus – dodawali – może co najwyżej pozostać wzorem dobrego życia; jednak nie dla nas, lecz dla prostych ludzi.
W XIX wieku przyszedł czas na trzecią rewolucję. Nieświadomi prekursorzy totalitaryzmów – tacy jak Marks i Nietzsche – zaczęli głosić detronizację Boga na rzecz wyzwolenia człowieka. Po „śmierci Boga” miał nastąpić rozkwit człowieczeństwa i dobrobyt ludzkości. Wszystko jednak skończyło się ludzkimi obozami zagłady i ubóstwem.
Powyższego – skróconego i uproszczonego – przeglądu nie można zostawić bez pytania o nasze czasy. Myślę, że dokonuje się w nich czwarta rewolucja. Rewolucja, którą można streścić w haśle: zwierzę – tak, człowiek – nie. Na rewolucję tę wskazują dwa procesy. Pierwszy dotyczy kultury intelektualnej, a drugi – kultury masowej.
W kulturze intelektualnej dominuje prąd myślowy zwany naturalizmem. Według niego nie zachodzi istotna różnica między człowiekiem a bytami, które tradycyjnie traktowano jako od niego niższe. Rozwój nauk biologicznych i nauk informatycznych skłania myślicieli do opisywania człowieka wyłącznie w kategoriach subtelnie rozwiniętego układu nerwowego lub systemu przetwarzania danych. W tej sytuacji różnica między człowiekiem a zwierzętami jawi się jako tylko ilościowa, a nie jakościowa. (Dotyczy to także naszej relacji do takich ludzkich wytworów jak komputery). Powyższą tendencję myślową, która obecnie się nasila, Edmund Husserl nazwał (w latach trzydziestych ubiegłego wieku) „kryzysem nauki europejskiej” i „kryzysem europejskiego człowieczeństwa”. Kryzys ten polega na tym, że człowiek z powodzeniem zainteresował się wszystkim, co fizyczne, zapominając o własnym duchu, dzięki któremu jego (poznawcze i praktyczne) sukcesy są możliwe.
Jeśli chodzi o kulturę masową, to – podobnie – panuje w niej zainteresowanie nie tym, co duchowe i wyższe, lecz tym, co biologiczne i niższe. Jej treścią są bardzo często ludzkie instynkty. Wcześniej kultura stała na straży, by nie uczyniły one z nas swoich niewolników. Dlatego katalogowano ludzkie wady i pokazywano, do jakiego zła one prowadzą. Współczesna kultura masowa jednak promuje obraz, w którym wady nie są złe. Chciwość stała się konsumpcją, rozwiązłość – ekspresją, obżarstwo – nawykiem żywieniowym, alkoholizm – rodzajem imprezowania, a lenistwo – luzem. Znamienne, że ludzie zaczynają się definiować nie w kategoriach swych poglądów i form życia duchowego, lecz w kategoriach swych upodobań konsumpcyjnych, seksualnych, kulinarnych czy rozrywkowych. W ten sposób ginie specyfika naszego człowieczeństwa.
Skoro już tyle razy mówiliśmy „nie”, w końcu musieliśmy powiedzieć „nie” samym sobie. I nie ma już niczego, czemu sensownie można powiedzieć „tak”. Chyba że po kolei wrócimy do mówienia „tak” Bogu, Chrystusowi i Kościołowi.