Dla Frania nawet płacz może być śmiertelnie niebezpieczny, ale od pierwszych chwil dzielnie walczy o życie. Barwiczanie zorganizowali kiermasz, żeby wspomóc malca i jego rodziców.
Na przykościelnym placu nie brakowało chętnych gotowych otworzyć serca i portfele, żeby wesprzeć 13-miesięcznego Franka Brzeczkę, który potrzebuje pilnej operacji w austriackiej klinice. Za sprawą najlepszych gospodyń w okolicy i potrafiących wyczarować cudeńka rękodzielników konto chłopca zasiliło ponad 11 tys. złotych.
– Pomyśleliśmy, że nie można takiego apelu zostawić bez odpowiedzi. Po to przecież jesteśmy, żeby pomagać potrzebującym. Nawet w tak trudnej, pandemicznej sytuacji, w jakiej jesteśmy, nie możemy przejść obojętnie wobec kogoś, kto potrzebuje naszego wsparcia – mówi Anita Bujak, prezes charytatywnego zespołu Caritas w Barwicach, który zorganizował kiermasz charytatywny. Żeby uratować małe serduszko chłopca, po garnki, patelnie i blachy sięgnęły mistrzynie kulinarne z okolicznych wsi.
– Kiedy tylko usłyszałyśmy o Franku, od razu zabrałyśmy się do roboty. Pierogi, ciasta, pączki, przetwory... – wylicza Grażyna Pawłowska, sołtys pobliskiej Grzmiącej i szefowa Koła Gospodyń Wiejskich. Swoimi umiejętnościami kulinarnymi przedsięwzięcie wsparły panie z okolicznych wsi.
– Bardzo lubimy piec i gotować, ale to też nasz odruch serca, żeby pomóc tam, gdzie możemy się przydać. Człowiek od razu myśli, że kiedy i jego dotknęłoby nieszczęście, jego dzieci czy wnuki, też chciałby mieć wokół siebie ludzi, którzy przyjdą z pomocą – dodaje pani Grażyna w przerwach między nakładaniem kolejnych porcji ciasta dla kolejnych chętnych.
Chęć pomocy Franiowi zgłaszali mieszkańcy okolicznych miejscowości. Karolina Pawłowska /Foto GośćFranio na co dzień jest niezwykle uśmiechniętym chłopcem. Także dlatego, że rodzice robią wszystko, co w ich mocy, żeby malec nie płakał. Nawet zwykły płacz może być dla niego śmiertelnie niebezpieczny – jego osłabione serduszko może nie poradzić sobie z takim wysiłkiem fizycznym. Dlatego tak pilne jest wykonanie operacji, która uratuje chłopca.
O tym, że Franek przyjdzie na świat z wadą serca, jego rodzice dowiedzieli się przed samym porodem. – Nikt nie sądził jednak, że wada będzie aż tak poważna. Sądziliśmy, że z powodzeniem będzie można ją zoperować i nasz synek będzie normalnie żyć. Okazało się, że Franek nie ma szans w Polsce na wykonanie operacji tzw. korekty całkowitej wady serca z uwagi na bardzo wąskie łożyska płucne. Musieliśmy szukać pomocy gdzie indziej. Rozsyłałam wiadomości do najbardziej znanych ośrodków kardiochirurgii. Jedynie prof. Mair z austriackiej kliniki w Linz podjął się zoperować serduszko Franciszka. Termin mamy na lipiec, a więc całkiem niedługo – opowiada Marta Brzeczka.
Koszt samej operacji to 440 tys. złotych. – Kiedy tu rozmawiamy, mamy już 278 tys. By sfinansować operację brakuje nam mniej niż połowa! To niesamowite! Tyle zebraliśmy w niecałe dwa miesiące. Sami nigdy nie dalibyśmy rady tego zgromadzić, nie wiem nawet, czy mielibyśmy taką zdolność kredytową – przyznaje wzruszona mama chłopca, sprawdzając aktualny stan zbiórki na portalu Siepomaga.
Kiedy rówieśnicy Franka stawiają pierwsze kroki, on nie jest w stanie jeszcze samodzielnie usiąść. Ma jeszcze słabiutkie mięśnie brzuszka po operacji przewodu pokarmowego, która przeszedł w 6. dobie życia. W jego króciutkim życiu nie brakowało bardzo trudnych chwil. Mama ze łzami w oczach opowiada o pierwszych pięciu miesiącach życia chłopca spędzonych na salach operacyjnych, o chrzcie św. w szpitalu i przyjętym przez chłopca sakramencie namaszczenia chorych.
Chłopiec ma też chorobę genetyczną. – Dzieci z zespołem Williamsa są specyficzne ze względu na dysmorfię twarzy, mają też upośledzenie umysłowe w stopniu umiarkowanym, ale tego wcale się nie obawiamy. Teraz najważniejsze jest, żeby Franio żył i był z nami. To życie, które dał nam Pan Bóg i nie chcemy go tak szybko stracić – dodaje ze łzami w oczach.
Swoje prace przekazali miejscowi rękodzielnicy. Karolina Pawłowska /Foto GośćFranek jest szczecinecczaninem, ale z Barwic pochodzi jego tata. Nie zabrakło więc mieście ludzi, którzy pospieszyli z pomocą na apel młodych rodziców. – Cieszę się, że barwiczanie tak mocno i ofiarnie się angażują, bo to nie pierwsza taka akcja. W niewielkiej miejscowości, przy braku pracy i w ciężkim czasie pandemii potrafią wykrzesać z siebie tak wiele – chwali swoich parafian ks. Adam Paź. – Ważnym aspektem tego typu wydarzeń jest poczucie wspólnoty. O to też chodzi w działalności parafii, żebyśmy byli wspólnotą, na którą w potrzebie można liczyć, z którą łatwiej znosić wszelkie trudności i przeciwieństwa – dodaje barwicki proboszcz.
O tym, jakie znaczenie ma dla rodziny Brzeczków takie wsparcie, mówi samo wzruszenie pani Marty. – Gardło mam ściśnięte, ręce mi się trzęsą. Jest tu tylu ludzi o dobrych sercach. Nie myślałam nawet, że oddźwięk tego wydarzenia będzie tak duży. Ta pomoc przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Zaczynając zbiórkę, byłam przekonana, że to nic nie da, że nie może się udać, że nigdy nie zgromadzimy takich środków. Dzięki tym wszystkim ludziom dostaliśmy oprócz kluczowych teraz pieniędzy zastrzyk siły do walki. Dzięki nim wierzę, że Franio będzie żył – uśmiecha się mama Frania.