Jego imię nie ma związku z ogniem. Jeżeli już to z kwitnieniem, co się nawet ładnie wpisuje w dzień wspomnienia przypadający na 4 maja.
Jego imię nie ma związku z ogniem. Jeżeli już to z kwitnieniem, co się nawet ładnie wpisuje w dzień wspomnienia przypadający na 4 maja. Także opis jego męki spisany po raz pierwszy około wieku VIII, nie akcentuje żadnych elementów, które miałyby wskazywać, że św. Florian to postać jakoś szczególnie związana z ogniem. Gdyby szukać w tym tekście jakiś odniesień do płomieni, to byłaby to raczej płomienna miłość do uczniów Chrystusa i Jego samego. Bo tylko tak można zinterpretować opowieść o rzymskim legioniście, który na wieść o aresztowaniu 11 chrześcijan na mocy edyktu cesarza Dioklecjana, udaje się do Lauriacum, w okolicach dzisiejszego Wiednia, i przyłącza do nich. W konsekwencji swojej decyzji ponosi śmierć przez utopienie. Dnia 4 maja 304 roku na moście, na rzece Anizie ustawiono pobitego i zmaltretowanego więźnia z przywiązanym u szyi kamieniem. Gdy św. Florian zaczął się modlić, jeden z oprawców strącił go w rwący nurt. I to wszystko. Zatem nie ma w tej historii innego ognia, niż żar miłości do Boga i bliźnich. Ale… no właśnie. Jest tu woda i przekonanie o tym, że męczeńska śmierć otwiera bramy nieba. Mijają zatem kolejne stulecia, pamięć o św. Florianie przechodzi z ust do ust na terenach Europy Środkowej, a świat wokół się zmienia. Średniowieczne miasta rozrastają się szybko, ich mieszkańcy do pracy i życia potrzebują ognia, a materiały z których budowane są domy łatwo się palą. Efekt? Począwszy od wieków średnich największym wrogiem warownych miast nie stają się barbarzyńcy, tylko pożary. Sprawujący w nich władzę, pod groźbą surowych kar nakazują mieszczanom mieć zawsze w pogotowiu wiadra z wodą, ale wiadomo, że walka z żywiołem potrzebuje także niebieskiego orędownika. Kto zostaje obarczony tym zadaniem? Święci Agata, Błażej, Wawrzyniec, Barbara i Józef. Ponieważ jednak oni już mają swoje obowiązki, na horyzoncie pojawia się w pewnym momencie św. Florian, przedstawiany z wiadrem wody. Cóż z tego, że wskazywało ono pierwotnie na śmierć, jaką poniósł przez utopienie? Od kiedy w 1528 roku pożar strawił doszczętnie część Krakowa, oszczędzając jedynie kościół św. Floriana na Kleparzu, sprawa została przesądzona, a w polskiej ikonografii woda z wiadra trzymanego przez dzisiejszego patrona wylewa się na płonący kościół. O tym jak był popularny świadczy fakt, że pojawił się nawet w pieśni będącej pierwszym hymnem Polski – Bogurodzicy. Czytamy w niej bowiem takie wezwanie: "Święty Florianie / Nasz miły Patronie / Proś za nami Gospodyna / Paniej Maryjej Syna".