18-letni Józef pisze o momencie „rwącym brzegi”. Kazimierz czuje dotyk na plecach. Karol do odkrycia największej tajemnicy zbliża się na studiach literackich.
W Niedzielę Dobrego Pasterza pamiętamy o szczególnej modlitwie o powołania do kapłaństwa. „Wstąpienie do seminarium jest dzisiaj niewątpliwie wyrazem odwagi. Jesteśmy jednak w przestrzeni wiary. Powołany czuje wewnętrznie, że to jest jego droga, że Bóg go woła” – akcentuje w najnowszym wydaniu „Gościa” O. Józef Augustyn SJ.
Dzisiejszego dnia warto przypomnieć, jak rodziło się powołanie pasterzy, którzy poszli za Bożym wezwaniem, a później sami byli głosem wskazującym, którą drogę wybrać i jak nią iść.
18-letni Józek Tischner poetycko opisuje to, czego doświadcza po swojej maturze. W notatce roi się od metafor. W tych fragmentach dziennika Tischnera, czytelnikowi narzucają się pamięci frazy liryki Baczyńskiego (zginął w powstaniu ledwie pięć lat wcześniej).
Tischner notuje: „Tego, czego nie zdołałem zarejestrować miedzy maturą a dniem dzisiejszym, wszystkie wahania, drgania itp. w związku z przyszłością, nie mogę, niestety, streścić. Nie miałoby to ani swojego poloru, ani świeżości, ani ogromu barw, jakie zawiera dusza ludzka w każdym, pierwszym lepszym momencie. Ale życie składa się z momentów. Przychodzi jasny moment łaski, oślepia, burzy jak kamień wodę z nagła uderzoną, rwie brzegi i na moment zmienia bieg fal. Czasem zmieni bieg strumienia. Powołanie kapłańskie!
Moment taki przychodzi na człowieka, pociąga go, zmienia i należy właśnie do tych, które w innym kierunku nastawiają semafor życia”. (Dziennik 1944-1949. Niewielkie pomieszanie klepek).
Kilka lat wcześniej 18-letni Krzysiek Baczyński zapisuje, uderzony pięknem morskiego krajobrazu:
„Drży ciepło tkaniną półwidzialną na szybach wieczoru
(o, słodkie ciepło chwil umierających w mórz
[kołysaniu,
słodkie ciepło ramion zalewających zapachem światy!)”.
(Wieczór na południu)
Z kolei „Bieg strumienia”, o którym pisze młody Tischner w 1949 r., przenosi czytającego do „Tryptyku Rzymskiego”, a dokładnie do pierwszej jego części „Strumień”. W tym fragmencie poematu (wydany w 2003 r.) Jan Paweł II pisze o wysiłku docierania do Źródła, podejmowaniu trudu i ryzyka, wędrówce pod prąd...
Józef Wolny / Foto GośćO powołaniu do kapłaństwa papież-Polak pisał wcześniej, w książce „Dar i tajemnica”. „Wobec wielkości tego daru czujemy, jak bardzo do niego nie dorastamy” – zaznaczał we wstępie do rozważań.
Pisząc o drodze swojego powołania, zwraca uwagę, że „historia ta znana jest przede wszystkim Bogu samemu”. Przypomina zdarzenia z młodości, które zaistniały na tej drodze. I tak, jako gimnazjalista, witał metropolitę krakowskiego, księcia Adama Sapiehę. Po przemówieniu Karola Wojtyły arcybiskup zapytał jeszcze księdza katechetę, na jaki kierunek studiów wybiera się po maturze ten uczeń. Katecheta: „Idzie na polonistykę”. Abp Sapieha: „Szkoda, że nie na teologię”. W dalszej części, Jan Paweł II wspomina swoje doświadczenia studenckie, okres wojenny, pracę w teatrze. „Odkrywając słowo poprzez studia literackie czy językowe – pisze – nie mogłem nie przybliżyć się do tajemnicy Słowa – tego Słowa, o którym mówimy codziennie w modlitwie Anioł Pański: «Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas». Później zrozumiałem, że te studia polonistyczne przygotowywały we mnie grunt pod inny kierunek zainteresowań i studiów”. W kontekście swojego powołania wspomina jeszcze wojenne doświadczenie pracy w kamieniołomie. „Przydzielono mnie do pomocy tak zwanemu strzałowemu. Nazywał się on Franciszek Łabuś. Wspominam go dlatego, że nieraz tak się do mnie odzywał: «Karolu, wy to byście poszli na księdza. Dobrze byście śpiewali, bo macie ładny głos i byłoby wam dobrze...». Mówił to z całą poczciwością, dając wyraz dość rozpowszechnionym w społeczeństwie poglądom na temat stanu kapłańskiego. Te słowa starego robotnika zachowały się w mojej pamięci”.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że ludzkie słowa nie są w stanie udźwignąć ciężaru tajemnicy, jaką kapłaństwo w sobie niesie
– pisał św. Jan Paweł II. Historia każdego powołania to osobna tajemnica. W roku 100. rocznicy urodzin ks. Franciszka Blachnickiego, trudno nie wspomnieć o historii jego powołania. W marcu 1942 r. skazany na karę śmierci za działalność konspiracyjną przeciw hitlerowskiej Rzeszy. W celi śmierci w więzieniu w Katowicach Franciszek przeżywa nawrócenie. „Wierzę, wierzę, wierzę!”. Od tego momentu zaczyna życie w nieustannej Bożej obecności. Rodzi się decyzja oddania się na Jego służbę.
Czytaj też: 100-krotne dzięki, Ojcze Franciszku!
Nie o każdej sytuacji, która przyczyniła się do wyboru drogi kapłańskiej, można z łatwością opowiedzieć słowami. Dominikanin, ojciec Joachim Badeni w wywiadach przypominał kilka etapów rodzenia się jego powołania.
O. Joachim Badeni OP Henryk Przondziono / Foto Gość„20 czerwca 1938 roku idąc na imprezę, minąłem dość obojętnie figurę Matki Boskiej z Lourdes. To była duża figura, stała przy źródle – w czasie wojny zlikwidowali ją bolszewicy, dzisiaj znowu stoi odrestaurowana” – o. Badeni zaczyna opowieść, którą czyta się jednym tchem w książce „Wyjdź do światła! Przesłanie świętego grzesznika”. „Idę spokojnie i nagle czuję, że ktoś łagodnie położył mi rękę na plecach, dokładnie w okolicach łopatki – napisano kiedyś w jednej publikacji na mój temat, że na ramieniu, a to nie jest to samo. Na plecach kładzie się rękę po to, żeby pokazać kierunek. Doskonale pamiętam ten dotyk. To było bardzo macierzyńskie, stanowcze i bardzo delikatne. Odwróciłem się. Za mną nie było nikogo...”.
Czytaj też: Kapłaństwo to nie jest hobby
To doświadczenie skłoniło młodego Kazimierza (zakonne imię Joachim przyjął tuż po wojnie), by zrobić krok wiary. „Czułem, że mam gdzieś iść. Nie wiedziałem, gdzie, ale ogólnie poczułem, że mam iść do jakiegoś kościoła” – wspominał o. Badeni. Pierwszy kościół zamknięty, drugi tak samo... „Następnego dnia wracam do tego pierwszego. Kościół otwarty. Wchodzę, patrzę, siedzą księża w białych koszulach. Co to może być takiego? – zastanowiłem się. Służba zdrowia? Nie znałem dominikanów”. Tak zaczęła się droga powołania. Choć do momentu decyzji o rozpoczęcia życia w zakonie minęło jeszcze parę lat.
Zmarły przed rokiem ks. Piotr Pawlukiewicz zwierzał się Renacie Czerwickiej: „Jak wielu tysiącom, setkom tysięcy młodych chłopaków brakowało mi ojca. Dla 14-letniego dzieciaka ksiądz, który jest przywódcą, który rządzi, kupuje sprzęt, gitary elektryczne, jest jak bóg. Na mojej parafii był taki ksiądz… Jak kiedyś zobaczyła go moja mama w kolejce na poczcie, to powiedziała: »O Jezu, jakiś aktor wszedł. Co to za aktor? Jak on się nazywa ten aktor? Uciekło mi z głowy, jak on się nazywa…. Aaaa, to ksiądz proboszcz!«. Taką nasz proboszcz miał postawę, taki męski styl bycia. Powiedziałem sobie: »Ja też tak chcę«.” (Z braku rodzi się lepsze).
Czytaj też: On jest tak inny, że nie ma o czym gadać…