Dziś w Łodzi pogrzeb Krzysztofa Krawczyka. Oto jak o swojej drodze do Boga artysta mówił w 1990 r. w wywiadzie dla amerykańskiego pisma polonijnego "Kalejdoskop Tygodnia" (Magazyn Kulturalny „Dziennika Związkowego”, Chicago).
W rozmowie z Ewą Milde piosenkarz przyznał, że 20 lat żył odwrócony od Boga. - Bo się strasznie na Niego obraziłem. Miałem wtedy szesnaście lat. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Ten, który jest miłością i sprawiedliwością, zabrał mi ojca, którego tak bardzo kochałem. Wtedy nie wiedziałem, bo skąd mogłem wiedzieć, że śmierć nie jest wcale zakończeniem naszego istnienia - wyznał.
- Czyli popełniłeś ten sam błąd, jaki popełnia większość z nas, wyobrażając sobie, że to my właśnie jesteśmy Wielkimi Kreatorami, a On rodzajem administratora, którego można także połajać, ofuknąć, że nie jest tak, jak powinno być, albo się na Niego obrazić. I za karę nigdy się już do Niego nie odezwać - odparła dziennikarka.
- No właśnie. Dokładnie tak było ze mną - przyznał Krawczyk.
Dodał, że za namową żony zaczął znów chodzić do kościoła.
- Obserwowałem ludzi w czasie Mszy i wydawało mi się, że praktykowanie wiary w naszym społeczeństwie jest dosyć powierzchowne. Tak jakby to było odfajkowanie jakiejś czynności bliżej nieokreślonej. Ale zdarzało mi się widzieć także tych, którzy z ogromnym skupieniem i przejęciem przeżywali ten ceremoniał. Zacząłem im zazdrościć - opowiadał artysta.
Potem wydarzył się dramat, który okazał się złamaniem ostatniej bariery, która dzieliła go od Boga. To było upalnego, czerwcowego dnia 1988 r.
- Prowadziłem samochód, w którym znajdowali się także mój syn i żona, śpiąca spokojnie na tylnym siedzeniu. Byłem niesamowicie zmęczony i wiedziałem, że w tym stanie nie wolno mi już dalej jechać, że muszę się przynajmniej na chwilę zatrzymać. Rzecz w tym, że nie było gdzie, nie było pobocza. Dużo zakrętów, tak że nie jechałem szybko. (...) Nie pamiętam tego, co się stało. Prawdopodobnie rozluźniłem się po wyprzedzeniu ciężarówki, bo wiedziałem, że wyjeżdżam na prostą i zaraz się zatrzymam byle gdzie, żeby odpocząć. Straciłem panowanie nad kierownicą, samochód zaczął tańczyć po całej jezdni. Naprzeciwko jechał autobus pracowniczy, nie wiem, jak to się stało, że nie wyrżnąłem w ten autobus, tylko w drzewo. Opatrzność. Byłoby już po nas - relacjonował piosenkarz.
- Potem, kiedy leżałem w szpitalu i odpływałem gdzieś strasznie daleko i wracałem, balansując ciągle na krawędzi życia, zrozumiałem, że śmierć wcale nie jest straszna, że w gruncie rzeczy nie istnieje. (...) Właśnie wtedy w szpitalu, kiedy nie bardzo wiedziałem, co się ze mną stanie, czy w ogóle będę mógł chodzić: oberwane policzki, szczęka latająca luzem, jak stara szuflada, połamany, cierpiący, zupełnie nie umiałem sobie ze sobą poradzić. Poprosiłem o pomoc duchownego, i ten wspaniały, mądry człowiek zalecił mi w charakterze terapii zajęcie się kimś, kto cierpi jeszcze bardziej. Był tam 21-letni chłopak, Kazio Bobrowicz, który teraz jest pod stałą opieką mojej fundacji. 600 kg spadło mu na plecy w czasie pracy. Złamany kręgosłup, nigdy nie będzie chodził. Stracił kompletnie chęć do życia, nie jadł, nie mówił. Natyrałem się nad nim strasznie, żeby pokonać tę barykadę, za którą się schronił ze swoim nieszczęściem. W końcu przemówił i zaraz zaczął mi robić wyrzuty, że nie powinienem się zajmować nim, tylko dziećmi, bo są w jeszcze gorszej sytuacji. I rzeczywiście, kiedy pojechaliśmy tam na wózkach i zobaczyłem ten bezmiar nieszczęścia, zrozumiałem, że muszę natychmiast zacząć działać, że znalazłem cel w moim życiu. Zaraz po wyjściu ze szpitala założyłem fundację Dobrych Serc „O uśmiech dziecka” - opowiadał Krzysztof Krawczyk.
Dodał, że stara się modlić całym sobą i swoją pracą. - Przed koncertem proszę Boga, żeby moje śpiewanie przyniosło ludziom radość i odprężenie. Zawsze staram się podziękować Mu przed i po posiłku, tyle że staram się robić to jak najdyskretniej, żeby się nie narażać na uszczypliwości w rodzaju: „Ten Krawczyk to dopiero numerant. Hulał, pił, przepuszczał pieniądze w Las Vegas, potem wyrżnął głową w kierownicę i coś mu się tam pomieszało" - mówił piosenkarz.