Starcia, które na nowo wybuchły w mieście Idlib w północno-zachodniej Syrii, spowodowały kolejną falę uchodźców. Ponieważ w ostatnich tygodniach morze jest mniej wzburzone, coraz więcej osób decyduje się na przeprawę na wyspy Rodos i Kos. Sytuacja humanitarna w obozach na tych dwóch wyspach Morza Egejskiego z dnia na dzień staje się coraz bardziej dramatyczna. Miasteczka namiotowe są przepełnione i istnieje duże ryzyko masowych zakażeń koronawirusem.
Wyspy na Morzu Egejskim od lat są upragnionym celem imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Tylko w sierpniu 2016 r. na wyspę Kos przybyło 15. tys. osób. Wielu z tych, którzy zdecydowali się na ucieczkę, za marzenie o lepszej przyszłości w Europie zapłaciło najwyższą cenę. Najbardziej ze wszystkich cierpią dzieci. Franciszkanin, o. John Luke Gregory, wikariusz generalny archidiecezji Rodos, dobrze zna trudną sytuację nieletnich, którzy uciekli przed wojną w Syrii lub urodzili się w obozach dla uchodźców powstałych w wyniku tego konfliktu. Franciszkanie od lat opiekują się uchodźcami przebywającymi na wyspach Morza Egejskiego.
"Wiele dzieci urodziło się tutaj na wyspie. Niektóre nigdy nie widziały swojego kraju. Cześć z nich błąka się po obozach bez opieki, ich rodzice najczęściej zginęli podczas przeprawy. Są też młodzi ludzie w wieku piętnastu, szesnastu czy siedemnastu lat. To bardzo niepokojące zjawisko. My, franciszkanie, robimy co w naszej mocy, aby im pomóc. Staramy się też, aby ich życie miało choćby pozory normalności. Np. na uroczystość św. Józefa upiekliśmy dwa duże czekoladowe torty, szczególnie dzieci były bardzo szczęśliwe, bo dawno nie jadły słodkości – powiedział papieskiej rozgłośni o. Gregory. – Staramy się zrozumieć ich sytuację, spędzać z nimi czas, zachęcać do zabawy. Mamy nadzieję, że w przyszłości założymy małą szkołę – ja będę mógł uczyć greki, a jeden z arabskich braci pomoże im lepiej poznać ich ojczysty język. Jest to jeden z projektów, o których myślimy."
Brak dostępu do edukacji to jeden z najważniejszych problemów małoletnich uchodźców. Początkowo greckie władze nie chciały zgodzić się na przyjmowanie dzieci imigrantów do miejscowych szkół, ponieważ nie zostały one zaszczepione przeciwko Covid-19. Jednak wraz z nadejściem kolejnej fali pandemii szkoły zostały zamknięte.
Kolejny problem stanowi brak dokumentów. Niektóre dzieci ich ze sobą nie zabrały, a część straciła je w morzu, podczas przeprawy. Bez dowodów tożsamości nie mogą wyjechać z obozów. Tymczasem proces biurokratyczny uzyskiwania nowych dokumentów, który zazwyczaj jest i tak powolny, teraz bardzo się przedłuża ze względu na pandemię. „To wszystko sprawia, że w obozach mamy coraz więcej osób, wraz z dobrą pogodą przybywa ich coraz więcej, a przyjmowanie ich w warunkach obostrzeń sanitarnych jest bardzo uciążliwe i istnieje poważne ryzyko zakażenia” – powiedział o. Gregory.