Żyła w cieniu matki i w cieniu tym niezmiennie od wieków pozostaje.
Żyła w cieniu matki i w cieniu tym niezmiennie od wieków pozostaje. I nic w tym dziwnego, mowa przecież o córce św. Brygidy Szwedzkiej, współpatronki Europy i założycielki brygidek, czyli Zgromadzenia Najświętszego Zbawiciela. Kobieta ta, spowinowacona ze szwedzkimi władcami, była ze wszech miar postacią wielkiego formatu – wykształconą, uduchowioną, obdarzoną darem ekstaz i wizji, doskonale znającą swoją wartość, dlatego bez żadnych oporów potrafiącą pisać do wielkich ówczesnego świata z papieżem na czele. Wobec tak silnej matczynej osobowości Katarzyna, czwarte z ośmiorga dzieci św. Brygidy, jest w sumie na straconej pozycji. Po co zatem zawracać sobie głowę św. Katarzyną Szwedzką? Bo jest przykładem tego, że życie w cieniu drugiego człowieka, na drugim planie niejako, bez celebrowania swojej wyjątkowości i indywidualności na każdym kroku, że takie życie ma swój sens i perspektywę nieba. Katarzyna zaczęła o niej myśleć za sprawa mamy dość wcześnie, ale dopiero edukacja w klasztorze cysterek skrystalizowała jej pragnienie życia zakonnego. Cóż jednak z tego, gdy z woli ojca jako czternastolatka, stanęła na ślubnym kobiercu z młodym rycerzem niemieckiego pochodzenia, Edgarem von Kürnen. Choć małżeństwo było zaaranżowane, to młodzi mieli się ku sobie i Katarzyna naprawdę się zakochała. Ponieważ jednak była już wtedy związana prywatnymi ślubami dziewictwa, poprosiła męża o to, by ślub ten uszanował, na co on się zgodził. Małżonkowie żyli zatem ze sobą zgodnie, praktykując wcale nie tak niezwykłe dla średniowiecza białe małżeństwo. Było tak przez sześć lat, do roku 1350, gdy Katarzyna udała się do Rzymu. Raz, że chciała odwiedzić mieszkająca tam od roku matkę, dwa, że pragnęła z okazji roku jubileuszowego uzyskać odpust zupełny. W drodze dociera jednak do niej wiadomość o śmierci męża. Ponieważ odtąd w rodzinnym kraju nic jej już nie trzyma, decyduje się jechać tam, gdzie jest teraz jej cała ziemska miłość. Od chwili spotkania z mamą w Rzymie, św. Katarzyna Szwedzka pozostanie przy niej przez kolejne ćwierć wieku. Będzie dla niej codziennym wsparciem, sekretarką jej objawień, towarzyszką w pielgrzymkach, a po jej śmierci w roku 1373 zawiezie ciało mamy z Włoch aż do domu generalnego brygidek w szwedzkiej Vadstenie. Do Rzymu wróci jeszcze raz, by zabiegać u papieża o kanonizację św. Brygidy i zatwierdzenie zgromadzenia, które za życia założyła. I ten drugi cel, duchowy testament swojej mamy, zrealizuje jeszcze przed 24 marca 1380 roku, kiedy to umrze na rękach duchowych córek św. Brygidy w Vadstenie, czyli poniekąd swoich przybranych sióstr. Zresztą wraz ze śmiercią św. Katarzyny Szwedzkiej, dzisiejszej patronki, brygidki charakteryzować będzie przekonanie o tym, że są one właśnie duchowymi dziećmi św. Brygidy – mają więc być wykształcone, uduchowione i świadome swojej wartości w oczach świata i Boga.