Czy można być świętym z nakazu? Z okólnika? Oczywiście nie, bo świętość bierze swój początek z jednostkowej, indywidualnej i podjętej w wolności decyzji.
Czy można być świętym z nakazu? Z okólnika? Oczywiście nie, bo świętość bierze swój początek z jednostkowej, indywidualnej i podjętej w wolności decyzji. Poza tym nie da się nikogo zmusić do miłości, a świętość jest skutkiem miłości. Jednak można zostać wyniesionym do chwały ołtarzy w wyniku sprawowania funkcji, której pełnić się nie tylko, że nie planowało, ale wręcz odrzucało. Przynajmniej początkowo. I żeby nie być gołosłownym mam takiego patrona na dziś. Hiszpana z XVI wieku, szlachcica, ale przede wszystkim wybitnego prawnika. Tak zdolnego, że król Hiszpanii Filip II powierzył mu w 1573 roku obowiązki głównego sędziego inkwizycji w Grenadzie. I pewnie nie byłoby to wcale zaskakujące, gdyby Turybiusz z Mongrovejo, bo to o nim mowa, był osobą konsekrowaną. On jednak był świeckim i to pierwszym, któremu powierzono pełnienie tak ważnej funkcji. Tych precedensów w życiu naszego bohatera było zresztą więcej, ale skupmy się tutaj nad jednym, najbardziej w sumie spektakularnym i tym, który go zaprowadził do nieba – bo Turybiusz bynajmniej nie został ogłoszonym świętym z uwagi na swoje obowiązki inkwizytora. O wiele istotniejsze na jego drodze duchowego rozwoju było to, co wydarzyło się w roku 1579. A to wtedy król, który w Hiszpanii nie nawykł do tego, by kwestionować jego rozkazy, postanowił uczynić Turybiusza z Mongrovejo biskupem Limy w Peru, które było wówczas kolonią hiszpańską. O ile dzisiejszy patron mógł jeszcze zrozumieć królewską nominację na sędziego Świętego Oficjum, o tyle przyjęcie godności biskupa było mu mocno nie w smak. Jako uzdolniony prawnik na wszelkie sposoby usiłował odwoływać się od tej decyzji, ale prawo - jak się państwo zapewne domyślają - nie ma żadnej mocy sprawczej wobec królewskiego kaprysu. Efekt? Nasz wybitny znawca prawa przyjął wszystkie święcenia i jako arcybiskup wyjechał do Peru. Jednak to, co najciekawsze miało dopiero nastąpić - okazało się bowiem, że jego pokorna zgoda na zostanie kapłanem okazała się zbawienna i dla niego samego, i dla jego diecezji. Ale stało się tak dlatego, że przyjąwszy funkcję, przede wszystkim przyjął moc Bożą, która działa w sakramencie święceń i poddał się jej. Oczywiście, że nadal pozostał prawnikiem, który w ogromnej, prawie misyjnej diecezji zabrał się za porządkowanie życia religijnego, który założył pierwsze w Ameryce seminarium duchowne, który bronił praw miejscowej ludności, który nauczył się w tym celu lokalnych dialektów. Ale z czasem w tym prawniku narodził się też misjonarz, który ochrzcił i bierzmował ponad pół miliona Indian, przemierzając przy tym setki kilometrów swojej diecezji o powierzchni równej obecnej Hiszpanii. Zresztą św. Turybiusz z Mongrovejo zmarł nawet w drodze z jednej do drugiej wizytowanej parafii. Był 23 marca 1606 roku, gdy ten biskup z woli króla Hiszpanii, stał się w niebie patronem walki o prawa ludności rdzennej.