Przedstawiamy podsumowanie ostatnich 12 miesięcy, które zmieniły życie nas wszystkich.
Prolog, czyli zima 2019/2020
W listopadzie 2019 r. w Chinach zaczynają krążyć niekompletne informacje dotyczące przypadków ostrego zapalenia płuc nieznanego pochodzenia, które zaobserwowano u kilku pacjentów w dużym chińskim mieście Wuhan. 31 grudnia Chiny informują WHO o osobach zakażonych nieznanym dotąd patogenem z grupy koronawirusów. Według informacji podawanych przez oficjalne kanały chińskie źródłem zakażeń miał być targ, na którym handluje się rybami i owocami morza, a wirus najprawdopodobniej przeniósł się na ludzi z nietoperza, po zjedzeniu potrawy przyrządzonej z tego zwierzęcia. Oficjalnie na koniec grudnia zdiagnozowane było niespełna 30 przypadków infekcji spowodowanej nieznanym koronawirusem, po czasie jednak okazało się, że zakażeń było już co najmniej 10-krotni więcej.
Choć 9 stycznia WHO ogłosiła występowanie nieznanej choroby w Wuhan, to do końca stycznia w światowych mediach informacje na temat nowego wirusa w przeważającej większości są traktowane raczej jako temat egzotyczny - dominuje przekonanie, że uda się opanować epidemię na poziomie lokalnym, na obszarze samego Wuhan lub prowincji Hubei. Nie ma jeszcze dużego, powszechnego niepokoju, jednak eksperci bacznie obserwują rozwój wydarzeń. 12 stycznia Chińczycy udostępniają naukowcom spoza Chin sekwencję genetyczną koronawirusa, a dzień później w Tajlandii zostaje oficjalnie zdiagnozowany pierwszy przypadek zakażenia poza Chinami. 21 stycznia potwierdzone zostaje pierwsze zakażenie w USA, a dwa dni później władze chińskie podejmują decyzję o twardym zamknięciu miasta Wuhan. 24 stycznia Francja podaje do wiadomości, że na terenie tego kraju zdiagnozowano pierwsze zakażenie nowym patogenem w Europie. Jeszcze w styczniu udaje się wykryć zakażenia w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Włoszech. W ostatnim z wymienionych krajów epidemia najszybciej przybierze rozmiary tsunami.
W Polsce 28 stycznia Ministerstwo Zdrowia i NFZ wydały pierwsze zalecenia placówkom prowadzącym oddziały chorób zakaźnych. Osoby, które w ciągu ostatnich 14 dni były w Chinach lub miały kontakt z osobą, która tam przebywała i mają objawy, takie jak temperatura ciała powyżej 38 stopni oraz kaszel i duszność, miały zgłaszać się do szpitalnego oddziału chorób zakaźnych, najbliższego dla ich miejsca zamieszkania. 31 stycznia LOT zawiesza loty do Pekinu.
Luty - początek epidemii w Europie
W pierwszej fazie rozprzestrzeniania się nowego patogenu dużym problemem jest diagnostyka. Większość państw nie ma nawet możliwości wykrywania zakażenia. W Polsce pierwsze takie możliwości pojawiają się 30 stycznia, ale absolutnie nie są to jeszcze możliwości masowego testowania. Nieliczne próbki są badane na terenie kraju, inne wysyłane do analizy do berlińskiego Instytutu im. Roberta Kocha - jednego z najlepszych europejskich ośrodków badań nad chorobami zakaźnymi.
Początek lutego przynosi pierwsze istotne rezultaty badań nad nieznanym wcześniej patogenem - w rzymskim szpitalu zakaźnym udaje się wyizolować nowego koronawirusa. Niestety wyścig z czasem jest nierówny: tego samego dnia na Filipinach umiera pierwszy zakażony, którego zgon nastąpił poza Chinami. Również 2 lutego z Wuhan zostaje ewakuowane 30 obywateli Polski. 12 lutego nowy koronawirus otrzymuje swoją nazwę - SARS-CoV-2, czyli koronawirus ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej 2 (ze względu na podobieństwo genetyczne do SARS), a choroba, którą wywołuje zostaje nazwana Covid-19 (ang. coronavirus disease 2019).
Na razie epidemia rozprzestrzenia się stosunkowo powoli, choć specjaliści od chorób zakaźnych wiedzą, że taka jest właśnie specyfika rozwoju zarazy i gwałtowne przyspieszenie może wystąpić lada dzień. 8 lutego WHO zwraca uwagę, że najprawdopodobniej już wkrótce cały świat będzie musiał zmierzyć się z problemem niedoboru sprzętu ochronnego dla służb medycznych. W razie gwałtownego rozprzestrzenienia się nowej choroby po prostu zabraknie maseczek, rękawic, kombinezonów ochronnych czy środków dezynfekujących. W powszechnej świadomości niepokój narasta jednak powoli - dominuje przekonanie, że nowa choroba sama ustąpi podobnie jak wcześniej SARS, MERS czy świńska grypa. Również niektórzy eksperci liczą na to, że wraz z wiosennym wzrostem temperatury i końcem sezonu przeziębieniowego chorobę uda się pokonać. Do mediów częściej zapraszani są specjaliści z zakresu wirusologii, jednak życie toczy się normalnymi torami. No, może poza Wuhan i prowincją Hubei. 15 lutego we Francji umiera pierwszy na terenie Europy pacjent zakażony koronawirusem - chiński turysta - ale to ciągle pojedynczy przypadek, w skali kontynentu nie budzący paniki. Do dramatycznego przyspieszenia wydarzeń dochodzi w drugiej połowie miesiąca. Wpływ na społeczne emocje mają przede wszystkim dwa wydarzenia: zakażenia i kwarantanna potężnego wycieczkowca Diamond Princess, gdzie zachorowało pół tysiąca z 3600 osób na pokładzie (2 z nich zmarły) oraz spustoszenie w sklepach na północy Włoch spowodowane masowymi zakupami po tym, gdy pojawiły się informacje o planowanym lockdownie i zamknięciu poszczególnych miejscowości. Włochów nie uspokoiły zapewnienia rządu, że nie ma zagrożenia dla dostaw produktów pierwszej potrzeby.
W drugiej połowie lutego doszło też najprawdopodobniej do kilku wydarzeń, które znacznie spotęgowały tempo rozwoju nowych zakażeń na Starym Kontynencie: były to mecze piłkarskie (m.in. Atalanta Bergamo-Valencia), na którym doszło do licznych zakażeń i rozniesienia patogenu dalej. Eksperci podkreślają dziś, że właśnie na tym spotkaniu doszło do gwałtownego rozsiewania wirusa, co stało się początkiem dramatycznych wydarzeń, jakie w kolejnych tygodniach rozgrywały się w Lombardii, szczególnie zaś w samym Bergamo. Drugim mocnym ogniskiem, z którego zakażenia mocno rozprzestrzeniły się w Europie był bar w austriackim kurorcie narciarskim Ischgl, gdzie przez długi okres pomimo objawów infekcji pracował zakażony SARS-CoV-2 barman. Patogen bardzo szybko rozprzestrzenił się wśród mieszkańców wioski i wypoczywających tam turystów. Wielu z nich zabrało ze sobą wirusa do swoich rodzinnych krajów, przede wszystkim do Niemiec i państw skandynawskich.
Marzec - Dramat Lombardii, pierwsze zakażenia w Polsce i ogłoszenie pandemii
Marzec był tym miesiącem, w którym nasza codzienność, z dnia na dzień wywróciła się do góry nogami. 4 marca tuż po godzinie 8 rano resort zdrowia poinformował o wykryciu pierwszego zakażenia koronawirusem w Polsce. Pacjentem "zero" był mężczyzna spod Zielonej Góry, który wrócił z Niemiec. Coraz bardziej daje się odczuć strach przed zbliżającą się epidemią. Wiadomo już, że jej nie unikniemy, w przestrzeni publicznej pojawiają się pierwsze osoby korzystające z maseczek ochronnych czy rękawiczek jednorazowych. Równocześnie gwałtownie rosną ceny tego rodzaju środków ochrony osobistej, zaczyna też ich brakować.
W tym samym czasie na zupełnie innym etapie epidemii są północne Włochy. 12 marca, w dniu, w którym WHO ogłasza pandemię, w Italii diagnozuje się blisko 3 tys. zakażeń dziennie, a w ciągu kilku dni liczba dziennych nowych zakażeń wzrośnie do ponad 6 tysięcy. Co ważne, zdecydowana większość z tych osób to mieszkańcy północy kraju, przede wszystkim Lombardii. W zastraszającym tempie rośnie dzienna liczba zgonów spowodowanych nową chorobą: pierwszego marca umiera 5 pacjentów, tydzień później po raz pierwszy w ciągu doby jest ponad 100 zgonów osób zakażonych, a pod koniec miesiąca dziennie umiera ponad 900 chorych. Chociaż Lombardia to jeden z najlepiej rozwiniętych pod względem opieki medycznej regionów Europy, to szpitale są przepełnione, brakuje respiratorów, butli z tlenem, a nawet łóżek. Tworzone są pierwsze szpitale polowe - w halach magazynowych czy sportowych.
Krok za północnymi Włochami podąża Hiszpania. Tutaj głównym ogniskiem epidemii jest aglomeracja Madrytu. Przesunięcie czasowe w rozwoju zakażeń wynosi około dwóch tygodni, ale wirus szybko "nadrabia" i już na przełomie marca i kwietnia sytuacja jest podobna do tej w Italii - dziennie umiera blisko tysiąc zakażonych i diagnozowane jest około 7-8 tysięcy nowych przypadków zakażenia.
Nasz komentarz:
W Polsce stosunkowo szybko wprowadzone zostają restrykcje. Pierwsze już 10 marca, gdy notowane jest po kilka do kilkunastu zakażeń dziennie. Na początek to ograniczenia zgromadzeń do 1000 osób w otwartej przestrzeni i 500 w zamkniętych pomieszczeniach. Jednak szybko rząd wprowadza kolejne ograniczenia: 12 marca zamknięte zostają szkoły, uniwersytety, instytucje kultury, odwołane imprezy sportowe. W kolejnych tygodniach ograniczone zostają zgromadzenia religijne, liczebność osób przebywających w sklepach, zamknięte galerie handlowe, a także ograniczone możliwości przemieszczania (możliwość wyjścia z domu tylko w określonych celach). Zamknięte zostają nawet... lasy. Zdecydowana większość pracowników, którzy tylko mają taka możliwość, przechodzi z tryb pracy wykonywanej z domu. Ograniczenia są radykalne, niektóre, jak np zamknięcie lasów, wydają się absurdalne, ale z perspektywy czasu eksperci oceniają, że ich szybkie wprowadzenie i wysoka dyscyplina społeczna w ich przestrzeganiu, pozwoliły Polsce na uniknięcie dramatycznego rozwoju zarazy wiosną. W porównaniu z tym, co działo się w Europie Zachodniej czy USA Polska rzeczywiście do jesieni radziła sobie z koronawirusem bardzo dobrze. Nie oznacza to jednak, że udało nam się uniknąć skutków epidemii. Koszty wiosennego sukcesu w walce z wirusem były ogromne: potężny skok zadłużenia państwa ze względu na konieczność uruchomienia programów pomocowych dla przedsiębiorców, znacznie utrudniony dostęp do diagnostyki i bieżącego leczenia (czego skutki już są odczuwalne), zapaść gospodarcza i bankructwo niektórych przedsiębiorstw, a także duże straty społeczne wynikające z ograniczenia bezpośrednich kontaktów międzyludzkich to rachunek, jaki będziemy spłacali jako społeczeństwo latami.
Kwiecień i maj - "zdalna" Wielkanoc, stopniowe luzowanie obostrzeń i... maseczki
W kwietniu na kilka miesięcy sytuacja z nowymi zakażeniami ustabilizowała się w Polsce na poziomie ok 300-500 nowych przypadków dziennie, znacznie spadła też liczba nowych zakażeń po wysokiej, wiosennej fali epidemii w innych krajach europejskich. Zanim jednak do tego doszło przeżyliśmy po raz pierwszy święta Wielkanocne, w czasie których z zdecydowanej większości obchody liturgiczne oglądaliśmy na ekranach komputerów lub telewizorów. W dalszym ciągu obowiązywały dyspensy biskupów diecezjalnych zwalniające wiernych z obowiązku uczestnictwa w Mszach Świętych niedzielnych ze względu na obowiązujące ograniczenia zgromadzeń.
W połowie miesiąca wprowadzono w Polsce obowiązkowe zakrywanie ust i nosa w przestrzeni publicznej, również na świeżym powietrzu, ale 20 kwietnia wszedł w życie I etap znoszenia ograniczeń. M.in. zwiększono limit osób w sklepach, zniesiono ograniczenia przemieszczania się w celach rekreacyjnych. W pierwszym tygodniu maja doczekaliśmy otwarcia centrów handlowych, bibliotek, muzeów, galerii sztuki, hoteli, placówek rehabilitacji leczniczej; otwarcia żłobków i przedszkoli z zastosowaniem zaleceń Głównego Inspektoratu Sanitarnego, a w kolejnych tygodniach przywrócenie działalności salonów fryzjerskich i kosmetycznych, jak również restauracji, barów i kawiarni z zastosowaniem zaleceń Głównego Inspektoratu Sanitarnego i zniesiono limity osób w branży handlowej i gastronomicznej, zwiększenie limitu osób na zgromadzeniach i weselach – do 150 osób.
W międzyczasie przez kraj przetoczył się ostry spór o zaplanowane pierwotnie na początek maja wybory prezydenckie. Opozycja chciała je przenieść, PiS za wszelką cenę przeprowadzić. Próbowano zorganizować je korespondencyjnie, z wykorzystaniem infrastruktury Poczty Polskiej, jednak takiemu pomysłowi sprzeciwiły się nie tylko ugrupowania opozycyjne, ale również koalicjant Prawa i Sprawiedliwości - Porozumienie Jarosława Gowina. Ostatecznie wybory przeniesiono na początek lata, a w zbiorowej pamięci zostały zostały memy z ministrem Sasinem i 70 mln zł, będące kosztem wyborów, które się nie odbyły.
Czerwiec-sierpień, czyli letni powrót do względnej normalności
Na początku czerwca życie wróciło do względnej normalności. Obowiązywały nadal zasady sanitarne, niektóre branże (np eventowa i sportu masowego) nadal funkcjonowały z dużymi ograniczeniami, ale wszyscy poczuliśmy wraz z nadejściem lata oddech - liczba zakażeń ustabilizowała się, a wiele osób zdecydowało się na wyjazd na wakacje. Obawy przed wyjazdami zagranicznymi i wprowadzenie przez rząd bonu turystycznego, który miał być formą jednorazowego rozruchu branży turystycznej sprawiły, że w nadbałtyckich kurortach wypoczywały tłumy, jakich nie widziano tu dawno. Znalazło to odzwierciedlenie w danych opublikowanych pod koniec roku przez GUS - choć w górach wyraźnie ten rok nie był turystycznie udany, to nad morzem notowano rekordowe zyski. Zmęczeni wiosennymi wyrzeczeniami uwierzyliśmy, że pandemia właściwie jest już opanowana. Przełożyło się to również na spore rozprężenie w podejściu do zasad sanitarnych, m.in. zakrywania ust i nosa czy zachowywania dystansu społecznego. W wakacje mogło się nam wydawać, że lockdown sprzed kilku miesięcy to koszmar minionej nocy. W rzeczywistości była to jednak cisza przed burzą, której rozmiarów większość z nas nawet sobie nie wyobrażała... Ale o drugiej części pandemicznego roku przeczytasz jutro, w drugiej części podsumowania.