Dobrze jest mieć przyjaciół. Jeżeli nie wielkie grono, to przynajmniej jednego, ale wypróbowanego.
Dobrze jest mieć przyjaciół. Jeżeli nie wielkie grono, to przynajmniej jednego, ale wypróbowanego. Takiego, który zna nas od podszewki. Który nie będzie się bał powiedzieć nam prosto z mostu jak się sprawy z nami naprawdę mają. Zarówno, gdy chodzi o sprawy naganne, jak i te, które sięgają nieba. Dzisiejszy patron, św. Eleuteriusz, miał przy sobie kogoś takiego. Urodził się w 456 roku. Jego rodzice Terenus i Blanda byli chrześcijanami, posiadającymi wielkie dobra ziemskie w Tournai i Blandain. A jego najlepszy przyjaciel, Medard, miał dar prorokowania. Bo gdy pewnego dnia jak zwykle bawili się razem bohater naszej historii usłyszał z ust swojego towarzysza: zostaniesz kiedyś biskupem w Tournai. Trzeba przy tym zaznaczyć, że i sam Medard również dostąpił godności biskupa, a po swojej śmierci również chwały ołtarzy. Co więcej był drugim po swoim przyjacielu biskupem w Tournai, co oznacza, że łącząca ich wyjątkowa relacja przetrwała lata. Skąd mamy ta pewność? Bo poświadczają ją historyczne przekazy. Oto, kiedy św. Eleuteriusz umierał, po tym jak dokonano na jego życie zamachu, to właśnie Medarda wskazał jako swojego następcę. Cóż, trudno nie zauważyć, że tak jak miał prawdziwego przyjaciela, tak też dzisiejszy święty miał również prawdziwych wrogów. Rekrutowali się spośród arian i pelagian. Jako pierwszy biskup Tournai, wyświęcony po zorganizowaniu przez św. Remigiusza z Reims hierarchii kościelnej w północnej Galii, był solą w oku innowierców. Właśnie nie pogan, a odstępców od wiary. Bo jeśli chodzi o tych, którzy nie znali Chrystusa, to już w dzień po chrzcie króla Klodwiga I wielu z nich przybyło do miasta, żeby z rąk biskupa Eleuteriusza otrzymać ten sakrament. Dla zjednoczenia swojej diecezji dzisiejszy patron zwołał nawet synod i udał się po stosowne uprawnienia do Rzymu. Nie powstrzymało to jednak jego przeciwników, którzy najpierw wyrzucili go z Tournai, a następnie napadli go, gdy wychodził z kościoła, okrutnie pobili i porzucili na pewną śmierć. Wierni znaleźli go nieprzytomnego i przenieśli do domu, gdzie po kilku dniach 20 lutego 532 roku skonał. Jednak choć umarł to zamachowcom nie udało się zatrzeć o nim pamięci. Pamiątka jego męczeńskiej śmierci i świadectwo jego życia przetrwały bowiem w pamięci przyjaciół i lokalnego Kościoła.