Myśl wyrachowana: To, że w życiu dobro miesza się ze złem, nie znaczy, że dobrem jest ta mieszanka.
Istnieje taka prawidłowość, że gdy w dyskusji o zasadach adwersarzom brakuje argumentów, często uciekają się do stwierdzenia: „Dla ciebie wszystko jest takie czarno-białe”. Tak było na przykład przy moim felietonie o „katolicyzmie” prezydenta USA Joego Bidena. Spotkałem się z krytyką mojej krytyki tego pana, bo „życie składa się z odcieni szarości”. Miałoby to oznaczać, że nawet w proaborcyjnym zaangażowaniu Bidena jest coś wartościowego i należy to docenić.
Piszę o tym, bo powszechny kult szarości jest, w moim przekonaniu, jedną z głównych przyczyn chrześcijańskiej nijakości. A nijakość to letniość – postawa najgorsza z możliwych. Brzydzi się nią sam Chrystus. „Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” – mówi w Apokalipsie (3,15-16).
Owszem, życie składa się z odcieni szarości, ale nie składają się z nich zasady. Bo zasady powinny precyzyjnie odgraniczać czarne od białego. Powinny stanowić wzorzec właściwego postępowania, a ten musi być bez zarzutu. Gdyby wzorzec metra w Sèvres był dostosowywany do błędów, jakie ludzie robią przy mierzeniu, byłby bezużyteczny.
Zasady nie mogą być „szare”. Szczególnie zasady moralne wynikające z prawa naturalnego, na przykład ta, że ludzi się nie krzywdzi. To, że ludzie różnie się do tej zasady stosują, nie jest żadnym powodem, żeby uznać ją za wadliwą i odstąpić od jej stosowania.
Gdyby zasady były „szare”, to życie byłoby już wyłącznie czarne. Koszmarne by było, bo ludzie stosowaliby się nie do powinności, lecz wyłącznie do własnych zachcianek – i świat stałby się ringiem egoistów.
Chrześcijanin ma dostosowywać się do wzorca, jakim jest Jezus. Znamienne, że trzej apostołowie w wizji na górze Tabor widzieli Go w szatach tak jasnych, „jak żaden folusznik wybielić nie zdoła”.
W Chrystusie nie ma żadnej szarości, bo jak pisze apostoł Jan, „nie ma w Nim żadnej ciemności”. Żadnego grzechu. A to właśnie grzech swoją czernią zabarwia życie – które powinno być „białe” – na szaro. Im więcej grzechu, tym głębsza ta szarość. Im więcej czerni, tym więcej przemocy i wrzasku, więcej bólu i gniewu, więcej kłamstwa i chamstwa.
Chrystus nie zgadza się na szarość. Stawia wymagania tak jednoznaczne, jak wezwanie, żeby tak było tak, a nie – nie. Więc: albo czarne, albo białe. Co nadto – od Złego pochodzi.
Im kto bardziej się do Chrystusa upodabnia, tym bardziej jaśnieje. Przestaje być „szarym człowiekiem”, a staje się sobą – osiąga swoją pełnię.