Dlaczego Jezus pozwolił złym duchom wejść w świnie?
Stado liczyło 2 tysiące świń. W czasach Jezusa, w Cesarstwie Rzymskim mięso wieprzowe było bardzo drogie. Pół kilo wieprzowiny w przełożeniu na dzisiejsze realia kosztowało jakieś 1,4 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że z jednej, przeznaczonej na ubój świni uzyskuje się około 50 kg czystego mięsa, stado pasące się na zboczu góry mogło być warte nawet… 280 mln zł. I nawet jeśli uznamy, że nie wszystkie świnie były gotowe do uboju, nawet jeśli zmniejszymy tę ilość o połowę, to dalej pozostaje ogromna kwota. Co więcej, prawdopodobnie stado nie było własnością jednej osoby. Całkiem możliwe, że pod opieką pasterzy znajdowała się spora ilość zgromadzonych razem mniejszych lub większych stad należących do różnych właścicieli. Jedną decyzją Jezus pozbawił ich zarobku, zapasów, dóbr, w które zainwestowali i w których pokładali nadzieję.
Instynktownie żal nam nie tylko pieniędzy, ale także świń. Czy musiały tak zginąć? Utonąć w jeziorze zawłaszczone przez demony? W końcu świnia wydaje się całkiem sympatyczna; uobecnia prosty i nieskomplikowany wymiar zwierzęcej części naszej natury – to, co dla wielu stanowi nawet pewien rodzaj niewypowiedzianej, hedonistycznej tęsknoty. Świnia jest wszystkożerna – zjada pokarm bez ograniczeń i w ogromnej ilości, a do tego ma bardzo wybujałe życie seksualne. Jej ciąża trwa tylko trzy miesiące, a orgazm – nawet trzydzieści minut. Wielu mniej lub bardziej świadomie tego jej zazdrości, a nawet prowadzi życie w podobnym stylu, nastawione na maksymalizację przyjemności czerpanej z jedzenia oraz seksualnego popędu i minimalizację wszystkich dodatkowych, powiązanych z tym trudności. Sęk w tym, że to, co świnia ma w naturze, u człowieka – rozhamowane – prowadzi do dramatycznych trudności. Może dlatego złe duchy upodobały sobie świnie?
Żydzi to chyba jakoś wyczuwali. Mieli swój katalog zwierząt nieczystych, a świnia była jednym z nich. Jednak wśród wielu innych, znajdujących się na zakazanej liście, właśnie świnie traktowali ze szczególną awersją. I nie chodzi tylko o zakaz spożywania jej mięsa ze względów higienicznych (w ciepłym klimacie trudno było przechowywać wieprzowe mięso, bo szybko się psuło, grożąc poważnymi chorobami). Chodzi także o symbol czegoś niegodziwego, poniżającego, demonicznego. Czy Jezus miał awersję do świń? Nie chodzi o awersję, ale może o pewien znak.
Demony, które dręczyły opętanego z Gerazy, zmuszone przez Jezusa do wyjawienia swego imienia, przedstawiły się jako Legion. Jezus pozwolił wejść im w świnie. Jakimś przedziwnym zrządzeniem losu stacjonujący wówczas w Jerozolimie rzymscy żołnierze stanowili część słynnego 10 legionu Frenetis, który w swym godle miał postać wieprza – dzikiej świni. To właśnie oni, pod dowództwem Piłata, znęcali się później nad Jezusem w czasie Jego męki. Następnie, ten sam Legion uczestniczył w przepowiedzianym przez Jezusa, najstraszniejszym dla Żydów wydarzeniu – zdobyciu Jerozolimy i zburzeniu Świątyni, stając się mrocznym symbolem tej hańby. Na gruzach Świątyni zatknięto jego godło, a sam Legion pozostał w Jerozolimie przez dłuższy czas, stacjonując tam i okupując świątynne ruiny. Przypadek? Diabelska metafizyka świni?
A my mimo wszystko gdzieś w głębi żałujemy utopionych świń. Kalkulujemy finansowe straty, empatyzujemy z cierpieniem stada i żal nam, że tyle mięsa się zmarnowało. Przecież wszechmocny Bóg mógłby całą sprawę rozwiązać jakoś inaczej. Czy śmierć stada warta była metafizycznego symbolu? Czy wart jej był opętany człowiek? A gdyby to nasze 280 mln zł pasło się tam, na górskim zboczu? I gdyby to od nas zażądał Bóg takiej ceny za wolność jakiegoś obcego nam szaleńca? Czy bylibyśmy gotowi poświęcić świnie? Problem w tym, że Bóg dla ocalenia człowieka nie liczy się z kosztami, ofiarując nawet życie własnego Syna. My natomiast – liczymy. Dlaczego Jezus pozwolił złym duchom wejść w świnie? Bo świnia to nie tylko zwierzę. To również stan umysłu. Syn Boży posyła demony w trzodę nie tylko po to, aby uwolnić od nich opętanego, ale także nas – od świńskiej mentalności.
Tekst ukazał się na Facebooku prof. Aleksandra Bańki.