Czy to ma sens? Jechać przez pół świata, spędzić w męczącej podróży 5 długich tygodni, następnie przez 2 lata uczyć się miejscowych zwyczajów i języka, by w końcu służyć 158 chrześcijanom w liczącej 12 milionów mieszkańców prowincji Południowego Szantungu.
Czy to ma sens? Jechać przez pół świata, spędzić w męczącej podróży 5 długich tygodni, następnie przez 2 lata uczyć się miejscowych zwyczajów i języka, by w końcu służyć 158 chrześcijanom w liczącej 12 milionów mieszkańców prowincji Południowego Szantungu. Mowa o niewielkim w sumie fragmencie Chin, który nasz dzisiejszy patron przez 29 lat swojego życia przemierzył pieszo wzdłuż i wszerz. Jakim człowiekiem musiał być święty Józef Freinademetz, kapłan ze Zgromadzenia Słowa Bożego - Misjonarzy Werbistów, żeby wobec takiej perspektywy się nie załamać, nie machnąć ręką i nie wrócić do swojej rodzinnej wioski w dolinie Gader, znajdującej się na wysokości 1500 m w Dolomitach, w południowym Tyrolu? A tych 158 chrześcijan to był tylko czubek góry lodowej wszelkiej maści trudności, na jakie natrafił ten młody, ledwie 27-letni zakonnik, gdy postawił swoją stopę w Chinach. Bo końcówka wieku XIX i początek XX to nie był dobry czas dla białych ludzi w Państwie Środka. Na początek były zatem trudności z językiem, potem trudne do zaakceptowania różnice kulturowe, dalej bieda i niedostatek środków, które oznaczały dla św. Józefa Freinademetza konieczność zamieszkania w prymitywnej, glinianej chacie. Była też nieufność samych Chińczyków do tego „obcego diabła”, niezrozumienie i szyderstwa z powodu jego prostych i naiwnych sposobów postępowania. Choć zatem potrafił się on komunikować z miejscową ludnością, w pracy misyjnej musiał postawić na świeckich, którzy byli bardziej akceptowani w roli katechetów. Równie szybko zrozumiał także, że lepsze efekty ewangelizacyjne przyniesie zaufanie okazane wyświęcanym na księży Chińczykom, niż uznawanie ich za kapłanów drugiej kategorii, co było normą w kolonialnym świecie. Co jeszcze mogło zniechęcić do misyjnej pracy w Chinach św. Józefa Freinademetza? Gruźlica, powstanie bokserów wymierzone w cudzoziemców, konflikt z lokalnym biskupem, który uważał naszego patrona za zbyt pobłażliwego wobec rdzennej ludności i epidemia tyfusu plamistego. Ta ostatnia pokonała zresztą naszego kapłana 28 stycznia 1908 roku, gdy niósł pomoc potrzebującym. Jednak pomimo tych wszystkich przeciwności ten niezwykły misjonarz pisał do swoich współbraci: „Uważajcie na uprzedzenia. Nie wyciągajcie czasem wniosku, że praca misyjna w Chinach jest stratą czasu lub że nie ma sensu zajmowanie się tymi niewdzięcznikami (...) Kocham ich czule i jestem szczęśliwy, że jestem ich misjonarzem." To słowa dzisiejszego patrona św. Józefa Freinademetza, werbisty. Albo po prostu Fu Shenfu, 'szczęśliwęgo kapłana', bo tak właśnie nazwali go ci, którym przez 29 lat życia, aż do swojej śmierci, wytrwale służył w Chinach.