Dzisiaj przed nami patron, ale jaki! Wielki w każdym tego słowa znaczeniu. Tak wielki, że wspominając go rokrocznie 28 stycznia, można się chwycić za głowę. O czym tu bowiem mówić w kilku minutach?
O tym, że św. Tomasz z Akwinu, tak bardzo pragnął zostać dominikaninem, że cierpliwie zniósł dwuletni areszt domowy nałożony przez jego bliskich, którzy mieli wobec niego inne plany? A może warto zwrócić uwagę na to, że Akwinata, bo tak bywa też nazywany, w XIII wieku stworzył tak zwarty system nauki filozoficznej i teologii katolickiej, że dosłownie wpłynął na całą późniejszą myśl chrześcijańską Zachodu? Jednak tutaj, dla równowagi trzeba dodać od razu, że ten gigant intelektu, pod wpływem duchowego doświadczenia, przestał pisać i wykładać, bo wszystko to wydawało mu się niczym ze względu na wspaniałości, jakie Bóg mu cudownie objawił. To wszystko jest ważne i ciekawe, i domaga się należnej uwagi. My jednak nie mamy na to czasu. Co nam zatem pozostaje? Anegdota, która najlepiej charakteryzuje naszego dzisiejszego patrona. W tej historii św. Tomasz z Akwinu jest już mistrzem teologii, autorem licznych dzieł i uznanym kaznodzieją. W czasie jednej ze swoich podróży na chwilę zatrzymuje się w dominikańskim klasztorze w Bolonii. Ledwo przybywa, a tutaj nagle wpada na niego w przelocie jakiś młody współbrat, którego posłano po zakupy. Widząc rozmiary Akwinaty, a ten nieprzypadkowo miał przydomek wół, mówi do niego: "Bracie, przeor nakazał, żebyś poszedł ze mną”. Cóż, skoro przeor każe… Św. Tomasz, choć ledwo przybył, znów rusza w drogę. Gdzie? Na targowisko. Młody zakonnik zaczyna szybko robić tam sprawunki, ale ich noszenie zleca naszemu dzisiejszemu patronowi. Ten poci się i sapie, ale dzielnie próbuje dotrzymać kroku kupującemu. Niestety ponieważ jest według współbrata stanowczo zbyt wolny, zaczyna pod swoim adresem słyszeć uszczypliwości. Jak łatwo się domyśleć, szybko robi się z tego publiczna rozrywka dla gawiedzi – młody mnich traktuje starszego i większego niczym juczne zwierze, a ten nie protestuje. No prawdziwy niemy wół. Przedstawienie trwa w najlepsze aż do momentu, gdy nagle ktoś z tłumu głośno nie zawoła: „Ludzie, co wy? Przecież to sam mistrz Tomasz z Akwinu!”. Braciszek od zakupów staje na dźwięk tych słów jak wryty. Blednie, ponownie zerka na swojego obśmianego tragarza i rzuca się przepraszać słynnego wykładowcę, i zdejmować z niego zakupy. Akwinata patrzy jednak na niego spokojnie i wciąż z trudem łapiąc oddech odpowiada: „Bracie, człowiek poddaje się człowiekowi ze względu na Boga”. Oto prawdziwa wielkość św. Tomasza z Akwinu – wielkość jego pokory - którą śmiało możemy naśladować, bez potrzeby studiowania teologii tak jak on, to jest w stopniu mistrzowskim.