Chociaż temperatura sporu wokół pandemii rośnie, a wielu opowiada się twardo "za" lub "przeciw", w rzeczywistości większość z proponowanych rozwiązań nie jest idealna. Nie ma łatwych rozwiązań skomplikowanych problemów. Ci, którzy je proponują, albo są populistami, albo nie rozumieją rzeczywistości, w której żyją.
Przysłuchując się dyskusjom na temat trwającego lockdownu i procesu szczepień można odnieść wrażenie, że wielu z nas ma jasno sprecyzowane poglądy: szczepionka jest doskonałym rozwiązaniem, które pozwoli szybko uporać się z pandemią, albo eksperymentem na masową skalę, lockdown jest koniecznością i należy go utrzymywać dopóki pandemia nie wygaśnie, albo lekarstwem gorszym od choroby. Z toczonych na te tematy sporów wyłania się świat czarno-biały, w którym właściwie nie występują odcienie szarości. Rzecz w tym, że po pierwsze ogólnie dobre rozwiązania mają swoje szczególne wyjątki od reguły, które bardzo łatwo przeoczyć, a niektórym zdarza się je celowo przemilczeć. Tymczasem właśnie znajomość tych szczegółów pozwala lepiej zrozumieć stanowisko drugiej strony i w ramach podejmowanych rozwiązań uwzględniać sytuacje wyjątkowe.
Emocje zapędzają nas w skrajności
Często co bardziej zaangażowani emocjonalnie w spór dyskutanci, niezależnie od tego, po której stronie się angażują, zdają się ignorować wszelkie fakty, które nie pasują do reprezentowanej przez nich tezy. Na przykład znajomy aktywista "antyobostrzeniowy", który przez ostatnie miesiące wielokrotnie kwestionował covid-19 jako przyczynę zgonu tysięcy osób, bo przyczyna ta nie była potwierdzana sekcjami zwłok, w błyskawicznym tempie obwieścił na swoim profilu w mediach społecznościowych, że w wyniku powikłań poszczepiennych zmarły w Polsce dwie osoby. Jednak w tym wypadku nie tylko nie potrzebował do publikacji tego newsa poparcia przyczyny zgonu z sekcji, ale nawet zwykłego potwierdzenia lekarskiego (w chwili pisania tego tekstu jedna z tych śmierci została zakwalifikowana przez Państwową Inspekcję Sanitarną jako skutek szczepienia). Oczywiste jest, że w zdecydowanej większości przypadków lekarz jest w stanie ustalić przyczynę zgonu na podstawie przebiegu klinicznego choroby, a potwierdzanie każdego zgonu sekcją zwłok jest nie tylko niekonieczne, ale też niewykonalne (każdego dnia w kraju musiałoby być przeprowadzone grubo ponad tysiąc sekcji). Ale argument, choć absurdalny, jest wygodny. Ciekawe jednak, że równocześnie posługujący się tym argumentem nie oczekują potwierdzania sekcją przyczyny zgonu w przypadku chorób nowotworowych, zawałów, udarów czy choćby wypadków komunikacyjnych?
Tego rodzaju absurdów nie brakuje. Najczęściej wynikają one z oczekiwania prostych i łatwych rozwiązań dla trudnych i skomplikowanych problemów. A takim problemem jest pandemia covid-19. Tutaj niestety idealnych i szybkich rozwiązań nie ma. To nie fast food.
Lockdown, czyli jak czas wpływa na zmianę wartości tych samych rozwiązań
Inny przykład? Z jednej strony mamy przedłużający się lockdown, z drugiej protest części przedsiębiorców. Część przeciwników restrykcji bagatelizuje problem epidemii, ale też część zwolenników zamknięcia gospodarki wydaje się nie rozumieć motywacji protestujących. Z medycznego punktu widzenia lockdown jest rozwiązaniem dobrym - znacząco zawęża kontakty międzyludzkie, a przez to ogranicza rozprzestrzenianie się wirusa i pozwala utrzymać jako taką drożność systemu ochrony zdrowia. Ale argumenty medyczne nie są jedynymi, które muszą być brane pod uwagę. Prócz nich są też przesłanki społeczne i gospodarcze. I o ile w pierwszych miesiącach pandemii dla zdecydowanej większości kwestie lockdownu oznaczały wybór między wysokim ryzykiem zakażenia i przeciążenia szpitali, a czasowym ograniczeniem dochodów, o tyle po blisko roku zmagań z epidemią dla niektórych przedsiębiorców jest to już wybór między wysokim ryzykiem zakażenia i przeciążenia szpitali a bankructwem i nędzą, czyli de facto walka o przetrwanie. To, co jeszcze wiosną było jedynym sensownym rozwiązaniem i dawało nadzieje na realny skutek, z biegiem czasu ma coraz poważniejsze skutki społeczne, które trudno na dłuższą metę łagodzić, choćby przez szczuplejące środki budżetowe. I o ile można wiązać nadzieję na powrót do normalności z masowymi szczepieniami, o tyle tempo szczepienia i potencjalna konieczność otrzymywania co jakiś czas dawki "przypominającej" optymizmem nie napawa. Bo jeśli się okaże, że rzeczywiście szczepienia trzeba co rok powtarzać, to przecież nie sposób utrzymać lockdownu bez końca. Wciąż aktualne medyczne argumenty ścierają się ze społecznymi i gospodarczymi, sytuacja jest dynamiczna, a rządzący mają niełatwe decyzje do podjęcia (swoją drogą, w Polsce ograniczenia są i tak umiarkowane w porównaniu z większością państw europejskich). I o ile nie uda się znacząco przyspieszyć procesu szczepień, może się okazać, że szczepionka pomoże tylko ograniczyć epidemię, zamiast położyć jej kres. Tym niemniej, nawet w tym negatywnym scenariuszu, wynalezienie szczepionki jest kamieniem milowym w walce z epidemią.
Szczepienia i leki - o fałszywym wyborze
Skoro już o szczepieniach mowa - tutaj trafiamy na kolejny paradoks. O ile szeroko zakrojona akcja szczepień trafia na utrudnienia obiektywne, w postaci ograniczonych dostaw preparatów szczepiennych i niskiej przepustowości organizacyjnej systemu, o tyle nie brak też problemów czysto subiektywnych, czyli silnej niechęci niemałej części społeczeństwa wobec szczepień. Paradoksalnie często są to te same osoby, które postulują rychłe poluzowanie restrykcji lub całkowite wycofanie lockdownu. Z jednej strony najszybszą i najprostszą drogą powrotu do normalności jest zaszczepienie większości społeczeństwa (ok. 70 proc.) w celu uzyskania tzw. odporności stadnej, z drugiej ci, którzy najgłośniej protestują przeciwko ograniczeniom równocześnie opóźniają ten moment rozsiewając strach przed szczepieniami, niejednokrotnie posługując się manipulacją, której przykładem może być choćby wspomniany na wstępie artykułu zgon poszczepienny. Wystarczy zestawić dane: gdyby oba podawane przez środowiska antyszczepionkowe zgony rzeczywiście były skutkiem podania szczepionki, to mamy dwie osoby zmarłe na ponad 700 tysięcy zaszczepionych, z których reszta zyskuje 95 procentową odporność na wirusa. Równocześnie spośród niespełna 1,5 mln osób zakażonych SARS-CoV-2 w Polsce na covid-19 zmarło 35,5 tysiąca. Czy poważne powikłania poszczepienne się nie zdarzają? Tak, zdarzają. Ale kilkanaście tysięcy razy rzadziej niż porównywalne skutki w wyniku zakażenia wirusem. Alternatywą wobec ryzyka szczepienia nie jest brak ryzyka, ale zagrożenie związane z przebiegiem zakażenia. I tylko w takim zestawieniu można uczciwie pokazać sensowność szczepienia lub jej brak.
Innym, równie ciekawym wątkiem jest przeciwstawianie szczepień leczeniu covid-19 dostępnymi lekarstwami, np słynną amantadyną. Nie brakuje w sieci promotorów leczenia amantadyną, którzy przedstawiają ten środek jako cudowne przeciwieństwo rzekomo nieprzetestowanej szczepionki. Równocześnie przemilczają kilka istotnych dla właściwej oceny sytuacji faktów. Po pierwsze badania kliniczne nad skutecznością amantadyny w leczeniu covid-19 dopiero trwają (oby przyniosły pozytywne wyniki). Po drugie amantadyna również ma długą listę możliwych skutków ubocznych, o których jej przeciwni szczepieniu zwolennicy wspomnieć zapominają - to np. poważne zaburzenia pracy serca i psychiczne czy zaburzenia pracy wątroby. Po trzecie szczepienie zapobiega zachorowaniu, a lek może pomóc wyleczyć już istniejącą chorobę. Zawsze lepiej jest nie zachorować wcale niż zachorować i ryzykować powikłania pochorobowe. Po czwarte (co wiąże się z trzecim), zaszczepiony pacjent, który nie zachoruje, nie obciąża systemu opieki zdrowotnej, natomiast pacjentem chorym, nawet w przypadku dostępności leku, ktoś musi się zająć, w związku z czym personel medyczny nie może w tym czasie zając się innym, potrzebującym chorym. Już te argumenty wystarczą, aby zrozumieć, że skuteczne szczepienie zawsze będzie krok przed skutecznym lekiem. Ale czy można z tego wyciągnąć wniosek, że skoro mamy szczepionkę, to badania nad amantadyną czy innym skutecznym lekiem nie mają sensu? Absolutnie nie! Należy je kontynuować, choćby z tego powodu, że pewna część społeczeństwa ma przeciwwskazania medyczne do szczepienia, a niewielka część zaszczepionych nie uzyska odporności (szczepionki Pfizera czy Moderny mają skuteczność na poziomie 94-95 proc.). Lek i szczepionka nie wykluczają się nawzajem. A przysłuchując się licznym dyskusjom można odnieść wrażenie, że stoimy przed wyborem typu "albo-albo".
Podobnych uproszczeń w debacie o pandemii jest mnóstwo. Każde z nich zamiast przybliżać nas do najlepszych możliwych rozwiązań, zaciemnia obraz rzeczywistości. Być może pierwszą rzeczą, jaką możemy zrobić, by ograniczyć ten proces, jest porzucenie oczekiwania łatwych i pozbawionych słabych stron rozwiązań. Proste rozwiązania skomplikowanych problemów najczęściej są populistyczną iluzją. Ta zasada dotyczy zresztą nie tylko obecnej pandemii.