Dzisiejszy patron jest powszechnie znany. Z tym, że owa popularność to efekt nie tyle naszej bogatej wiedzy na temat jego życia, co obrazu jego śmierci.
Dzisiejszy patron jest powszechnie znany. Z tym, że owa popularność to efekt nie tyle naszej bogatej wiedzy na temat jego życia, co obrazu jego śmierci. I świadomie nie mówię tutaj o opisie, ale właśnie o obrazie, a właściwie setkach obrazów męczeńskiej śmierci św. Sebastiana. Oto młody, obdarty z szat młodzieniec ginie od dziesiątek strzał wbitych w jego przywiązane do kolumny lub drzewa ciało. To zresztą jeden z nielicznych świętych, którego nagie ciało może być wystawione na widok publiczny w kościele. Choćby więc z tego powodu, jego postać jest powszechnie znana. Natomiast co do historii dzisiejszego patrona, to tutaj źródła historyczne są dwa. Jedno to „Opis męczeństwa” nieznanego autora z roku 354, a drugie to komentarz św. Ambrożego do Psalmu 118. Oba posłużyły potem autorowi „Złotej legendy”, najsłynniejszego w średniowieczu zbioru żywotów świętych, do stworzenia wersji, którą znamy dzisiaj. Gdyby jednak spróbować oddzielić fakty od naszej pobożnościowej konfabulacji, to wyszłoby z tego mniej więcej coś takiego. Św. Sebastian jako młody człowiek trafia z terenów Galii, gdzie jego ojciec jest rzymskim urzędnikiem, do stolicy cesarstwa. Jest koniec wieku III. Na tronie zasiada wtedy albo cesarz Marek Aureliusz Probus albo już Dioklecjan. Tak czy inaczej św. Sebastian jest żołnierzem i to w stopniu oficerskim. Należy do jednej z kohort pretorianów, czyli straży przybocznej cesarzy starożytnego Rzymu. Jest także chrześcijaninem, choć ukrytym z uwagi na nastroje panujące wtedy w Imperium. Gdy jednak rozpoczyna się kolejne prześladowanie Kościoła, odważnie wypomina cesarzowi jego okrucieństwo wobec naśladowców Chrystusa. Za swoje wystąpienie zostaje skazany na śmierć, stając się żywą tarczą dla swoich dotychczasowych współtowarzyszy z kohorty. Tutaj jego historia się kończy, a zaczyna legenda. Oto św. Sebastian nie umiera na skutek zasądzonej i wykonanej kary – na pół martwy zostaje porzucony jako żer dla psów. Tak zastaje go pewna pobożna niewiasta o imieniu Irena. Opiekuje się nim w ukryciu, aż św. Sebastian odzyskuje zdrowie. Gdy jednak tylko powraca do sił, zamiast uciekać z Rzymu, gdzie na każdym kroku giną chrześcijanie, on ponownie udaje się na dwór cesarza i jeszcze raz dopomina się sprawiedliwości. Tym razem wyrok śmierci zostaje na nim wykonany dokładnie, a jego ciało trafia do kloaki. Gdy jednak spływa ono do Tybru, zaplątuje się w szuwary na wysokości dzisiejszego kościoła św. Jerzego na Velabrum. Stamtąd zabiera je inna pobożna matrona o imieniu Lucyna i chowa ze czcią w katakumbach przy Via Appia. Ponieważ jednak zatłuczenie kogoś pałkami i wrzucenie do ścieku nie jest zupełnie malownicze, dlatego w sztuce dominuje obraz św. Sebastiana ginącego od strzał. I jest to obraz tak dojmujący i jednocześnie piękny w swoim tragizmie, że doprawdy łatwo w zachwycie zapomnieć o najważniejszym. Dlaczego św. Sebastian w ogóle zginął i jak do tego doszło.