107,6 FM

Bp Galbas: Masz bliskiego człowieka w Józefie

Dziś mija rok od przyjęcia sakry biskupiej przez bp. Adriana Galbasa SAC. W rozmowie z ks. Łukaszem Gołasiem SAC z Radia Pallotti.FM mówi on o niepokojących objawach tąpnięcia w Kościele, o życiodajnej sile Ewangelii i św. Józefie, który będzie inspirował do końca świata.


Ks. Łukasz Gołaś SAC: „Kryzys w Kościele”, „czeka nas laicyzacja”, „Kościół dostaje rachunek od młodych” – to zdania przeczytane niedawno w prasie. Czy rzeczywiście Kościół w Polsce się kończy?

Bp Adrian Galbas SAC: No, to są oceny bardzo surowe, formułowane pewnie przez jakieś media bardziej laicko-lewicowe. Z pewnością nie ma takiej przesłanki, żeby powiedzieć, że Kościół w Polsce się kończy. Natomiast rzeczywiście powinniśmy liczyć się z tym, że jakaś postać Kościoła polskiego, jakiś sposób obecności Kościoła w społeczeństwie, będzie podlegał przemianom. Te tytuły, chociaż brzmią surowo, nie są wyssane z palca. Dla mnie takim najbardziej niepokojącym objawem tąpnięcia czy nawet kryzysu, który przeżywa Kościół w ogóle, ale także Kościół w Polsce, jest spadek zaufania do Kościoła. To jest struna bardzo delikatna – Kościół, który by nie miał zaufania, z dużą trudnością mógłby głosić Ewangelię, ponieważ słuchacze mogliby pomyśleć, że to nie jest prawda. Jeżeli Kościół nie mógłby głosić Ewangelii, to naprawdę byłby w sytuacji bardzo trudnej.

Myślę, że jakaś postać Kościoła, do której jesteśmy przyzwyczajeni, będzie ewoluowała.

Kościół będzie pewnie mniej masowy, ale za to bardziej wybrany, i to wybranie Kościoła będzie w dużo większym stopniu konsekwencją osobistej więzi z Chrystusem niż tylko takich połączeń kulturowo-rytualnych: jestem w Kościele, bo jestem w takim miejscu Europy i świata, gdzie większość jest w Kościele, więc i ja.

Wspominam niedawną rozmowę z młodym człowiekiem o Kościele. W odpowiedzi na pewne jego poważne wątpliwości co do nauki Kościoła powiedziałem mu: Przecież ty jesteś bierzmowany. On mówi: Nie, nie, oni mi tylko to zrobili. Bardzo mnie to zdanie zatrzymało. Pomyślałem sobie – ja też już może kilkuset ludziom „zrobiłem” bierzmowanie i może tak „robimy” sobie te sakramenty. Myślę więc, że takiego Kościoła będzie mniej. Że więcej będzie takiego, o którym przecież lata temu pisał Józef Ratzinger, właśnie Kościoła, który jest mniej liczny, ale miejmy nadzieję, bardziej nasycony Ewangelią, jak to ziarenko soli. Paradoksalnie taki Kościół będzie pewnie też bardziej interesujący dla świata. Pytanie, czy jesteśmy gotowi na to w Kościele w Polsce – na taką przemianę, przede wszystkim przemianę mentalną.

Ludzie, którzy piszą takie hasła, którzy wychodzą na ulicę, mówią być może tylko o jakiejś części Kościoła i duchowieństwa, która jest uwikłana w skandale? Przecież w całym Kościele tak nie jest.

Jasne, te trudne sytuacje bezpośrednio dotyczą niewielu osób, jednak rzutują na całą wspólnotę. Prawda jest też taka, że Kościół „dzieje się” w parafiach, w małych wspólnotach, więc to wszystko, co nam pokazują media, to też nie jest cała prawda o Kościele, ale nie jest to też zupełna nieprawda. Dlatego trzeba w ocenie być bardzo wyważonym i spokojnym. Dodam jeszcze, żebyśmy się nie bali jakiejś zmiany postaci Kościoła, która być może nas czeka, właśnie mając to przekonanie, że w tym wszystkim nie jesteśmy sami, że Ewangelia jest siłą naprawdę życiodajną i ona w każdych warunkach, nawet tych najbardziej skomplikowanych, znajdzie jakąś podatną glebę, żeby wzrosnąć.

Za nami rok, który wiele osób będzie wspominać jako najkoszmarniejszy w życiu. Gdzie i jak mają szukać nadziei ludzie - także niewierzący - na ten nowy, 2021?

Dobrze, że ksiądz wspomina o niewierzących, bo myślę sobie, że jest im trudniej niż osobom, które mają łaskę wiary i które tę wiarę pielęgnują i przeżywają. Właśnie w takich sytuacjach trudnych, skomplikowanych, także teraz w sytuacji pandemii bardziej rozumiemy, że wiara jest naprawdę wielkim błogosławieństwem i wielką pomocą. Pomaga nam w przechodzeniu przez – używając słów Psalmu 23 - „ciemną dolinę”, z tym przekonaniem, że nie jesteśmy w tym sami.

To nie jest jakaś powierzchowna pociecha, która płynie z wiary, ale naprawdę wewnętrzna siła: nie jestem w tym wszystkim sam.

Natomiast dla ludzi, którzy są niewierzący lub którzy są obojętni wobec wiary, na pewno jest to trudniejsze, bo siły do przeżycia tych trudnych momentów muszą szukać w sobie, czy w innych, także w poczuciu sensu tego, co robią. Sensem jest wówczas to zadanie, które ma się do wypełnienia, a więc to, że jestem rodzicem, małżonkiem, że mam do wypełnienia konkretną misję zawodową, społeczną. To jest wielkie miejsce na to, o czym mówi papież Franciszek – na wielkie poczucie solidarności. Również na nasze świadectwo o wierze. Ładnie napisał Benedykt XVI w Spe salvi, że takie momenty, które mogłyby wydawać się utratą nadziei dla tych, którzy są niewierzący, są dobrym momentem na dialog religijny, żeby w takiej sytuacji zaczynać rozmowę o Panu Bogu i próbować wejść w taką bardzo prostą rozmowę z osobą, która nie wierzy, zadając choćby pytanie: Popatrz, to co mnie w tej sytuacji ratuje, co daje mi pociechę, to jest moja wiara. Może warto, żeby się wysilić więcej i bardziej otworzyć na to światło wiary dla ciebie, w twoim życiu?

Rok 2021 został ogłoszony rokiem Św. Józefa. W swoim liście Patris Corde wydanym z tej okazji, papież Franciszek pisze, że to postać niezwykła i bliska ludzkiej kondycji. Czy naprawdę może być coś inspirującego w życiu cieśli sprzed 2000 lat?

Absolutnie może być! Moje drugie imię to Józef i świadomie używam tego imienia. Nie, żebym miał coś przeciwko św. Adrianowi, ale długo by zajęło, gdybym opowiedział o wszystkich swoich związkach ze św. Józefem i o tym, ile mu zawdzięczam. Myślę, że tak może zrobić bardzo wiele osób.

To ciekawe, że te niewielkie fragmenty Ewangelii, które opowiadają o św. Józefie, są tak inspirujące, że właściwie mało kto nie powie czytając je: tak, to jest mi bliski człowiek.

Jeśli jesteś mężem – masz bliskiego człowieka w Józefie. Jeśli jesteś ojcem, pracownikiem, jeśli borykasz się z jakimiś trudnościami w wierze, przechodzisz przez jakieś ciemności wiary – masz bliskiego człowieka w Józefie. Jeżeli żyjesz w świecie, który nie jest ci bardzo przychylny – masz bliskiego człowieka w Józefie. A przede wszystkim – o czym mówi papież we wspomnianym liście Patris corde – jeżeli jesteś człowiekiem i myślisz o sobie: jestem właściwie bez znaczenia, nie piszą o mnie w gazetach, nie jestem sławny, nie jestem wielki w oczach tego świata, nie jestem mega popularny – masz bliskiego człowieka w świętym Józefie! Właśnie od tego papież zaczyna ten swój piękny, głęboki i wielowątkowy list. Od tego, żeby powiedzieć: w Józefie trzeba pochwalić wszystkich ludzi zwykłych.

Myślę, że to jest postać, która będzie inspirowała do końca świata, nie tylko Kościół. Dobrze, że Ojciec święty nam tę postać teraz przypomniał. Warto także wspomnieć o tym, że w niedzielę Świętej Rodziny papież zaprosił nas, abyśmy przeżywali najbliższe miesiące od 19 marca w kluczu rodziny. To nie tylko rok rodziny, ale Rok Rodziny „Amoris laetitia”. To wyraźne nawiązanie do sławnej adhortacji Franciszka, która 19 marca 2021 będzie miała już 5 lat od swej publikacji. Papież pewnie – tak staram się zrozumieć intencję Ojca świętego – chce powiedzieć: no, dobrze, co się stało z tym dokumentem? Na której półce w szafie stoi bardzo zakurzony? Czy też skorzystaliście z niego jako programu pracy z małżeństwami, z duchowości małżeńskiej, pracy z rodzinami w kryzysie, towarzyszenia osobom w tych nieuporządkowanych sytuacjach małżeńskich czy rodzinnych? Bo o tym wszystkim w tym dokumencie jest. Ważne, że te najbliższe miesiące to nie będzie tylko walka z pandemią, ale to też będzie bardzo duży program duchowo-duszpasterski oparty właśnie o rodzinę i postać świętego Józefa.

Zaciekawiły mnie słowa Pallottiego, który wyjątkowo traktował okres Bożego Narodzenia, mówiąc że to czas „ukazania drogocennej rozmaitości, jaką przyozdobiony jest Kościół święty”. Czy naprawdę rozmaitość jest dziś w Kościele pożądana i cenna?

Pallotti miał genialną intuicję i odwagę, żeby zaproponować takie przeżycie oktawy Epifanii, w ogóle tak wydobyć istotę tego święta, jego teologię, a potem zaproponować taki piękny obchód w pierwszej połowie XIX w., co warto przypomnieć, a więc w zupełnie innym Kościele. To była wielka intuicja i super, że w taki sposób krakowscy pallotyni już od czterech lat do tego nawiązują. Natomiast rozmaitość to jest w ogóle skarb w Kościele. Pallotti był tym zauroczony. Bo mamy albo rozmaitość, albo jednolitość. Rozmaitość jest oczywiście nieskończenie ciekawsza, bardziej inspirująca, dająca dużo więcej energii, jest w ogóle piękna, bo jest jak witraż, który nie ma jednego koloru i jednego kawałka szkiełka, tylko ma wielobarwność. Przez to jest piękny, przez to można tworzyć rozmaite kompozycje, które potem, oświetlone słońcem, zapierają dech w piersiach.

Taki też Kościół – rozmaity - spotykamy na kartach Ewangelii, to Kościół Dziejów Apostolskich, to jest po prostu Kościół katolicki. Jeżeli teraz byśmy dążyli w Kościele do jakiejś jednolitości, do jakiejś psychoduchowej uniformizacji, to trzeba pytać, czy to jest w ogóle katolickie.

Bardzo lubię sobie myśleć, zwłaszcza jak jestem w Rzymie i patrzę na bazylikę św. Piotra właśnie z tą kolumnadą, że to jest obraz tej rozmaitości Kościoła, ta otwartość, że ty możesz wejść i ty, i ty. Jesteśmy różni, mamy różną wrażliwość, różną duchowość, różny sposób przeżywania prawd naszej wiary, ale wszyscy jesteśmy w tym samym Kościele. Jednolitość jest oznaką słabości, jakąś przegraną, jakąś porażką. Nie jest dobrze, jeśli to jest jakaś ambicja w naszym życiu duchowym czy duszpasterskim.

Ta rozmaitość jest obecna w Kościele, ale dotyka tez naszych małych wspólnot - rodzinnych, zakonnych, parafialnych. Jaki duch powinien nami kierować? Jakie apostolstwo? Czego nam potrzeba, żebyśmy się tak przysłowiowo w nich nie pozabijali?

Pewnie jest to sprawa najbardziej na poziomie naszego człowieczeństwa. Nie tyle jakiś opracowanych, skomplikowanych programów, tylko właśnie na poziomie człowieczeństwa. Wspomniał ksiądz o tych wspólnotach najbardziej „mikro” czyli rodziny, małżeństwa, proste wspólnoty zakonne czy inne. I można tak skonstruować życie w tych wspólnotach, że też będzie dążenie do jakiejś jednobarwności, do jakiejś monotonii. Bo albo jest polifonia, albo monotonia, albo jest wielobarwność, albo jednobarwność, albo rozmaitość, albo jednolitość. Mogę budować wspólnotę w takim kluczu: masz być mną, masz myśleć jak ja, masz przeżywać jak ja, masz uważać jak ja, masz po prostu się do mnie dostosować. To jest strasznie okrutne i strasznie niebezpieczne. Czemu mam być tobą? Ja jestem inny od ciebie. Są więzy, które nas łączą, ale nie powodują, że jestem jakąś twoją kserokopią. Tutaj właśnie na tym poziomie człowieczeństwa jest potrzebna duża praca, bo trzeba bardzo podstawowych ludzkich cnót jak szacunek dla drugiego i jego niepowtarzalności, potrzeba zrozumienia i umiejętność zrozumienia drugiego, a także czegoś, co jest chyba jeszcze bardziej podstawowe, czyli pokory. Pokora umożliwia życie we wspólnocie rozmaitej, a pycha zawsze będzie dążyła do stworzenia jakiś układów jednolitych. Na ile to są cechy wyuczalne, na ile je można w sobie wypracować, a na ile je można otrzymać, to już pewnie temat na inną rozmowę. Myślę, że wierność Ewangelii, a także wierność charyzmatowi pallotyńskiemu wymaga od nas wielkiej dążności do tej rozmaitości budowanej na każdym poziomie i do tego, by się jej nie bać, tylko by jej zaufać.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy