Czy warto marzyć? Warto. Ale dobrze jest też realizując swoje marzenia być elastycznym, otwartym na zmiany – wtedy bowiem idąc za tym, co gra nam w duszy, możemy odkryć zupełnie nowe życiowe perspektywy.
Czy warto marzyć? Warto. Ale dobrze jest też realizując swoje marzenia być elastycznym, otwartym na zmiany – wtedy bowiem idąc za tym, co gra nam w duszy, możemy odkryć zupełnie nowe życiowe perspektywy. I na potwierdzenie tych spostrzeżeń jest dziś z nami ona, trzynaste dziecko ubogich rolników z Lombardii. Maria Franciszka urodziła się dwa miesiące przed terminem i było już cudem to, że przeżyła, podczas gdy dziewięcioro z jej rodzeństwa nie dożyło dorosłości. W dzieciństwie, dla podreperowania zdrowia, dużo czasu spędzała na probostwie u swojego wuja-kapłana, krewnego ze strony mamy. To tam na pobliskim kanale puszczała maleńkie łódeczki z papieru, wysyłając na nich w świat fiołki. Nazywała je 'misjonarzami' i marzyła, że docierają aż do dalekich Chin. Czy to nie piękny obraz? Kiedy więc tylko podrosła, Maria Franciszka postanowiła sama pójść ich śladem i zapukała do klasztornej furty. Niestety z powodu słabego zdrowia odsyłana była z kwitkiem. Przyjęły ją dopiero siostry, u których zdobyła wykształcenie i dyplom nauczycielki, ale i one miały wątpliwości, czy to jest dobry pomysł. Zaczęła zatem pracować z sierotami, a o misjach w Chinach miała zapomnieć. Co najwyżej mogła przyjąć imię zakonne na cześć wielkiego misjonarza stając się siostrą Franciszką Ksawerą z domu Cabrini. Ponieważ jednak siła marzeń jest wielka, nasza dzisiejsza patronka w roku 1880 założyła wraz z siedmioma towarzyszkami zgromadzenie Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego i udała się do papieża Leona XIII z prośbą o zatwierdzenie misji zgromadzenia w Chinach. I co wtedy usłyszała? Misje to dobry pomysł, ale nie na Wschodzie tylko na Zachodzie - konkretnie w Ameryce, gdzie pod koniec XIX wieku za pracą wyemigrowało wiele włoskich rodzin. Zamiast więc upierać się przy swojej wizji, nasza patronka wsiadła na statek i 31 marca 1889 roku postawiła stopę w Nowym Jorku. Czy było łatwo? Nie, ale w końcu to były wymarzone misje – przekonywanie do siebie nowych ludzi, zbliżanie ich do Chrystusa, zakładanie miejsc, gdzie mogą znaleźć dla siebie schronienie i wzrastać we wierze. Siostry Misjonarki Najświętszego Serca Jezusowego pracowały bez wytchnienia w oratoriach świątecznych, w więzieniach, w katechizacji, szkolnictwie parafialnym, szpitalach. Tworzyły sieć pomocy społecznej, gdy jeszcze taki pomysł nikomu nie przyszedł do głowy w Nowym Świecie. To co wzięło się z marzeń św. Franciszki Ksawery Cabrini zamieniło się w wielkie dzieło, które przez chwilę trafiło nawet do Chin. Ale tego założycielka już nie doczekała. Zmarła bowiem w Chicago 22 grudnia 1917 roku, przygotowując świąteczne cukierki dla miejscowych dzieci.