Czytając o dzisiejszym patronie można dojść do całkiem słusznego wniosku, że największą przeszkodą w naszym dotarciu z Dobrą Nowiną do innych, jesteśmy my sami.
Czytając o dzisiejszym patronie można dojść do całkiem słusznego wniosku, że największą przeszkodą w naszym dotarciu z Dobrą Nowiną do innych, jesteśmy my sami. Bo kto z nas zgodziłby się bez wahania stać się 'loco por Cristo', szalonym w oczach innych z uwagi na Chrystusa? No właśnie, a Franciszek Ksawery się odważył i pewnie dlatego został świętym. Oczywiście pomogli mu w tym towarzysze ze studiów teologicznych na Uniwersytecie Paryskim - św. Piotr Faber i św. Ignacy Loyola, z którymi założył w roku 1534, nową zakonną wspólnotę, Towarzystwo Jezusowe, które w trudnych czasach wypowiadania posłuszeństwa Kościołowi, pod sztandarem Chrystusa będzie bez reszty oddany w służbie papieżowi. Bez reszty, czyli bez oglądania się na ludzkie ograniczenia, kalkulacje czy interesy. Trzeba udać się do Indii, bo Kościół potrzebuje tam kapłanów? Ojcze święty masz jezuitów, spośród których Franciszek Ksawery będzie pierwszy! I choć brzmi to jak kusząca oferta wakacyjna, to warto pamiętać, że zaledwie 43 lata wcześniej Vasco da Gama jako pierwszy przetarł tam szlak morski, podróż do Indii trwała ponad rok, a ilość niebezpieczeństw czyhających na żeglarzy przekraczała ludzki rozum. Porwać się na taką wyprawę mogli tylko awanturnicy. Zrobić to jednak na prośbę przełożonego, bez perspektyw na żadne wymierne korzyści, a jedynie z uwagi na miłość do Boga, to szaleństwo. Ta szalona miłość okazała się jednak najlepszym wyborem – to ona pomogła dzisiejszemu patronowi przetrwać 13 miesięcy podróży, to ona również napędzała go, do ofiarnej służby mieszkającym w kolonii Portugalczykom. Ale z Bożą miłością jest tak, że wciąż pragnie więcej, że nie siada na laurach. Dlatego Franciszek opuścił bezpieczny, europejski przyczółek w Indiach i ruszył na „Wybrzeże Rybackie”, gdzie żyło dwadzieścia tysięcy ochrzczonych tubylców, którymi nikt się nie zajmował. Gdy tam już dotarł i zamieszkał, to zrozumiał, że będąc świadkiem miłości Chrystusa, musi się zdobyć na większe szaleństwo niż tylko opuszczenie swojego miejsca zamieszkania. Musi opuścić także język Kościoła – łacinę – i zacząć mówić ludziom o Bogu w ich własnym, ojczystym języku. Dla XVI-wiecznego europejskiego kapłana było to zmianą rewolucyjną. Rewolucja ta przyniosła jednak tak wielkie owoce, że Franciszek Ksawery zapragnął pójść z Dobrą Nowina jeszcze dalej. Poczekał zatem na kolejną grupę jezuitów, przekazał im to, co sam już odkrył i ruszył do Japonii. Tam jednak samo mieszkanie pośród tubylców i posługiwanie się ich językiem już nie wystarczyło. Co zatem naszemu patronowi podpowiedziała w takiej sytuacji Boża miłość? „Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych” - pisał św. Paweł do Koryntian, a św. Franciszek Ksawery wprowadza to w życie - odrzuca swój europejski sposób bycia, strój i język. Jeśli cokolwiek mu jeszcze pozostaje ze starego Franciszka, to owo pragnienie bycia 'loco por Cristo', szaleńcem z miłości do Bożego Syna. Jest teraz Japończykiem dla Japończyków, żeby ci zechcieli słuchać o Jezusie - a oni słuchają. Słuchają tak owocnie, że przed św. Franciszkiem Ksawerym otwiera się jeszcze perspektywa dotarcia z Dobrą Nowiną do Chin. Niestety jego organizm odmawia mu posłuszeństwa. Umiera w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku. Umiera na końcu znanego mu świata, ale nie jest sam. Być może w ostatnich chwilach towarzyszą mu słowa ulubionej modlitwy : „Nie dla nagrody kocham Cię, mój Panie! / Lecz tak, jak Ty mnie ukochałeś, Boże, / chce Ciebie serce kochać, ile może! / Tyś Król mój, Bóg mój, jedyna ostoja! / Innej pobudki nie zna miłość moja.”