Przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!”. I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył. Mk 6,50
Kiedy Jezus nasycił pięć tysięcy mężczyzn, zaraz przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim sam odprawi tłum. Rozstawszy się więc z nimi, odszedł na górę, aby się modlić.
Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć. Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć. Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz przemówił do nich: «Odwagi, to Ja jestem, nie bójcie się!» I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył.
Wtedy oni tym bardziej zdumieli się w duszy, nie zrozumieli bowiem zajścia z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.
Przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!”. I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył. Mk 6,50
Jak prosty i oczywisty jest dzisiaj ten obraz z Ewangelii: człowiek bez Boga nie jest w stanie ogarnąć rzeczywistości, z którą się mierzy. Bez Boga świat zaczyna szaleć. Bez Jezusa nie da się spokojnie „płynąć”. Nurt życia jest zbyt intensywny, byśmy mogli sami żeglować. Bezustannie targani niepokojami, lękami, które narastają w nas dokładnie tak samo jak w uczniach, potrzebujemy być z Jezusem, potrzebujemy czuć Jego obecność w tym świecie. Ale o to nieprzerwane poczucie obecności trzeba walczyć, bo nawet apostołowie, mimo że mieli Jezusa na tak zwanym lajfie, na żywo, poddali się lękom, stracili odwagę. „Albo wiara, albo lęk” – mawia o. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin. Zdecydowanie wiara, bo tam, gdzie jest wiara, można odważnie i spokojnie podejmować działania.