Jeśli do września przyszłego roku zaszczepimy 20-30 proc. społeczeństwa, to możemy osiągnąć stan, w którym wirus przestanie być epidemicznym i stanie się endemicznym, czyli zachorowania będą występować, ale w sposób ograniczony - ocenił dr hab. Egbert Piasecki, ekspert z zakresu wirusologii z PAN.
W rozmowie z PAP dr hab. Egbert Piasecki, kierownik Laboratorium Wirusologii, prof. Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu, podkreślił, że ważne, aby szczepienia jak najszybciej się rozpoczęły i żeby każdy chętny mógł się im poddać.
"Dobrze byłoby, żeby do września przyszłego roku, czyli przed początkiem następnego sezonu jesienno-zimowego, zaszczepić przynajmniej 20-30 proc. społeczeństwa. Wtedy, zakładając, że 50 proc. przejdzie zakażenie, a 30 proc. zaszczepimy, będziemy mogli mówić, że osiągnęliśmy poziom odporności populacyjnej, czyli stan, w którym wirus przestaje się swobodnie rozprzestrzeniać, przestaje być wirusem epidemicznym i staje się wirusem endemicznym. Zachorowania wówczas występują, ale w sposób ograniczony" - tłumaczył ekspert.
Zaznaczył przy tym, że osoby z grup ryzyka nadal będą zagrożone, jednak zagrożenie będzie znacznie mniejsze i łatwiejsze do opanowania. "Ewentualne ogniska będzie można opanować i wyizolować, co teraz jest nie do osiągnięcia. Obecnie wirus wymknął się spod kontroli, krąży jak chce i jest wszechobecny" - dodał.
Prof. Piasecki ocenił, że w kwestii bezpieczeństwa szczepień powinniśmy być raczej spokojni. "Szczepionki wydają się bezpieczne. Były przetestowane w badaniach klinicznych i upłynęło już kilka miesięcy od ich rozpoczęcia" - powiedział.
"Ewentualne efekty krótkoterminowe zostały już opisane i to, czego możemy się spodziewać, to reakcji układu odpornościowego na podany materiał szczepionkowy, czyli takich efektów, które można zaobserwować na przykład po szczepieniu przeciwko grypie, czyli bólu w miejscu zaszczepienia, obrzęku, stanu podgorączkowego, bólu głowy czy ogólnego rozbicia. To są efekty uruchomienia układu odpornościowego i świadczą o tym, że szczepionka działa. Mogą być one nieprzyjemne, niedogodne, ale nie są to właściwie efekty niepożądane" - tłumaczył.
Profesor dodał, że nie należy się obawiać również niepożądanych efektów długofalowych szczepionki, gdyż - jak mówił - zwykle związane są one z tym, że podany materiał w organizmie odkłada się i w przyszłości wywołuje skutki uboczne.
"Jednak w przypadku szczepionek opartych na mRNA, takich jak te opracowane przez firmy Pfizer i BioNTech czy Moderna, materiał szczepionkowy jest bardzo nietrwały" - wskazał.
"Natura tak to ustawiła, że w organizmie mRNA ma być produkowane wtedy, kiedy komórka chce wytworzyć białko, a zaraz po tym ta produkcja ma ustać. W tym przypadku podajemy mRNA w postaci szczepionki i komórki zaczynają wytwarzać białko przez nie kodowane - białko powierzchniowe wirusa, czyli białko kolca. Komórki będą wytwarzać białko, póki to mRNA będzie, a ono będzie niedługo. W ciągu godzin ulegnie inaktywacji, zostanie zdegradowane i nie będzie odkładane. Wytworzone białko wirusowe też ma ograniczony czas życia. Wywołało odpowiedź układu odpornościowego, który to białko zniszczy, a nawet gdyby tak się nie stało, to i tak nie będzie pełniło żadnej funkcji" - wyjaśnił prof. Piasecki.
Jego zdaniem obaw nie powinniśmy mieć też co do szczepionek takich koncernów jak AstraZeneca czy Johnson & Johnson, choć powstają one na podstawie innej technologii.
"To szczepionki wektorowe, gdzie wektorem jest osłabiony, niereplikujący się w organizmie adenowirus ludzki albo szympansa, który zmodyfikowano tak, żeby zamiast swoich białek eksponował na powierzchni białko S koronawirusa" - wyjaśnił.
Ekspert wskazał, że również w tym przypadku materiał szczepionkowy będzie degradowany szybko. "Układ odpornościowy zareaguje, wytworzy odporność i ta odporność zniszczy materiał szczepionkowy" - dodał.
Prof. Piasecki zwrócił uwagę, że to, jak wysoka będzie skuteczność wszystkich szczepionek, okaże się dopiero po rozpoczęciu szczepień na naturalnej populacji.
"Producenci chwalą się, że ich szczepionki mają skuteczność nawet powyżej 90 proc. Raporty mówią też, że testowane były na osobach zróżnicowanych wiekowo, także z chorobami współistniejącymi. W naturalnej populacji mamy jednak wiele osób, które są niezdiagnozowane, nie leczą się lub zażywają leki nieregularnie. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak organizm zareaguje w tej sytuacji na podanie preparatu szczepionkowego. W tym przypadku skuteczność może być mniejsza, ale nie należy sądzić, że szczepionka będzie niosła jakieś niebezpieczeństwo. Nawet jeśli skuteczność będzie na poziomie 70 proc., to i tak będzie to świetny wynik" - ocenił profesor.
Pytany o to, czy szczepionka może wywołać niepożądane reakcje u osób, które już przechorowały COVID-19, podkreślił, że nie ma informacji, aby wywoływała ona niekontrolowane wzmocnienie odpowiedzi.
"Nie przewiduje się badania osób na obecność przeciwciał przed szczepieniem, co by było wskazane, gdyby były jakieś sugestie, że szczepienie może zaszkodzić takim osobom. Szczepienie najwyżej może być w takich sytuacjach nieskuteczne, bo przeciwciała osoby, która je wytwarza w wyniku przejścia zakażenia, od razu zniszczą szczepionkę. Spodziewać się możemy natomiast efektu wzmocnienia odporności - powstanie więcej przeciwciał, więcej komórek pamięci" - mówił.
Ekspert, odnosząc się do doniesień o nowym wariancie koronawirusa, zidentyfikowanym w Wielkiej Brytanii, stwierdził, że mutacje nie są niczym nowym i co jakiś czas się pojawiają. Jednak, jak podkreślił, SARS-CoV-2 mutuje zdecydowanie wolniej niż inne wirusy RNA, w tym wirus grypy.
"Do mutacji może dojść, gdy wirus jest replikowany przez komórkę. Podczas tego procesu powstaje błąd i nowe kopie wirusa mają zmieniony materiał genetyczny. Koronawirusy mają jednak pewien mechanizm naprawczy - posiadają enzym, który częściowo naprawia te błędy. To odróżnia je na przykład od wirusów grypy, gdzie tej naprawy błędów nie ma" - zauważył profesor.
Zwrócił przy tym uwagę, że mutacje, które do tej pory zidentyfikowano nie mają wpływu na obniżenie skuteczności powstałych szczepionek.
"Celem wszystkich szczepionek jest wytworzenie przeciwciał na białko powierzchniowe wirusa, więc jeśli mutacja dotyczy czegoś innego niż to białko, to nie będzie to mieć żadnego znaczenia. Jeśli dotyczyłaby ona samego białka S i obszaru, na którym mają powstać przeciwciała i który wiąże się ludzkimi komórkami, to jeśli wirus zmutuje, może nie dojść do takiego powiązania, czyli wirus zmutowany straci zdolność do infekcji człowieka. Wtedy szczepionka co prawda nie będzie działać na wirusa, ale przestanie on nam zagrażać. Może być też tak, że powstanie kiedyś taka mutacja, która sprawi, że wirus nadal będzie aktywny u nas, a szczepionka nie będzie działała. Wtedy trzeba będzie zmienić jej formułę" - wyjaśnił naukowiec
Dodał przy tym, że istnieją szczepionki przeciwko wirusom RNA, które są od wielu lat niezmieniane, np. na polio, odrę czy świnkę. "Od wielu lat stosowane są takie same, od czasu do czasu udoskonalane, ale nie dlatego, że wirusy mutują" - wskazał.