Czy to w co wierzę, jaką wiarę uzewnętrzniam praktykując, jest jedynie moją prywatną sprawą i zabezpieczoną na mocy wolności wyznania?
Czy to w co wierzę, jaką wiarę uzewnętrzniam praktykując, jest jedynie moją prywatną sprawą i zabezpieczoną na mocy wolności wyznania? Dzisiaj tak, ale były czasy, gdy kwestia przynależności do danego kościoła lub wspólnoty wyznaniowej miała swój ciężar polityczny i potrafiła zbierać krwawe żniwo. Tak właśnie się stało w przypadku dzisiejszego patrona, choć gdyby w dzieciństwie ktoś mu powiedział, że zginie z rąk współbraci w wierze pewnie by nie uwierzył. Wszak jako mieszkaniec Kresów Rzeczypospolitej, mieszczanin z Włodzimierza Wołyńskiego, chodził z rodzicami modlić się do cerkwi prawosławnej i był zakochany we wschodniej liturgii. Jego miłość była tym większa, że dosłownie rozpalona iskrą Bożą, która z krucyfiksu dosłownie spłynęła do jego serca, gdy był jeszcze dzieckiem. Wtedy tego nie rozumiał, ale po latach stało się dla niego jasne, że doświadczył wtedy wizji, która na zawsze pozostawiła w nim tęsknotę za Bogiem ukrytym w eucharystycznych postaciach. I to ta właśnie tęsknota sprawiła, że choć jako młodzieniec wyruszył do Wilna na naukę kupiectwa, to ostatecznie zainteresował się głośną wtedy sprawą Unii Brzeskiej. Czym była owa unia? Próbą zjednoczenia prawosławnych i katolików na wschodnich rubieżach ówczesnej Polski, które były terenami granicznymi między tymi dwoma Kościołami, rozdzielonymi od pamiętnej wielkiej schizmy roku 1054. Ponieważ Kościół prawosławny znajdował się pod większym wpływem Moskwy i popierany był przez Kozaków, kwestia włączenia go do ponownej jedności z Rzymem z zachowaniem jego liturgicznej odrębności, była sprawą wagi państwowej. W tak gorącym czasie nasz młody prawosławny mieszkaniec Włodzimierza Wołyńskiego przyuczający się do kupiectwa, zostaje więc skonfrontowany z katolikami obrządku bizantyjskiego. Unici traktowani byli jako odstępcy od wiary i zdrajcy prawosławia, ale ta konkretna konfrontacja prowadzi naszego patrona nie do walki, tylko do szczerej przyjaźni i poszerzenia swojej wiedzy teologicznej. W efekcie, w roku 1604 wstępuje on do bazylianów – jedynego w Polsce męskiego zakonu obrządku greckokatolickiego - i składając w nim śluby przestaje być Janem Kuncewiczem, a staje się Jozafatem. Jako brat zakonny zdobywa wykształcenie w dopiero co założonej Akademii Wileńskiej. Po święceniach kapłańskich, jako ojciec, zostaje przełożonym klasztoru i kościoła bazylianów w Wilnie. A jako arcybiskup Połocka zapisuje się w pamięci wszystkich swoich unickich diecezjan na stałe. Czym? Tym, że choć był arcybiskupem nadal był mnichem, mieszkał w jednej izbie, którą dzielił z bezdomnym, dbał o piękno wschodniej liturgii, a przebywając stale pośród ludzi w czasie wizytacji kolejnych parafii, niezmordowanie głosił słowo Boże. I choć dzisiaj wydawać nam się to może oczywiste, to jednak ten model pasterzowania był obarczony w XVII wieku na Kresach sporym ryzykiem. Gdy bowiem została przeciw arcybiskupowi Jozafatowi Kuncewiczowi po 5 latach takiej posługi rozpętana nagonka, oskarżająca go o zdradę wiary ojców, to na fali owego sterowanego oburzenia został rankiem 12 listopada 1623 roku, tuż po odprawionej właśnie Mszy świętej, napadnięty, zlinczowany i dobity strzałem w głowę. Ale jego męczeństwo zamiast odwieść wiernych od unii z katolikami, dokonało czegoś zgoła odmiennego - przyczyniło się tylko do umocnienia kościoła, nazwanegoz czasem greckokatolickim.