W powszechnym odbiorze dzisiejszy patron to bohater jednego obrazu i imiennik cukierniczego przysmaku.
W powszechnym odbiorze dzisiejszy patron to bohater jednego obrazu i imiennik cukierniczego przysmaku. Ten przysmak to oczywiście rogal świętomarciński, a obraz odnosi się do wydarzenia, które miało miejsce pod murami pewnego miasta. To miasto ma oczywiście swoją nazwę – chodzi o Amiens w północnej Francji – ale na tej popularnej hagiograficznej kliszy jest tak naprawdę anonimowe. Ważniejszy jest tutaj bowiem półnagi żebrak siedzący u jego bram i młody, piękny żołnierz na koniu, który dzieli się z potrzebującym swoją opończą. No i jest jeszcze sen, w którym owemu żołnierzowi objawia się w osobie tego żebraka sam Chrystus. I z grubsza na tym kończy się nasza wiedza o dzisiejszym patronie św. Marcinie z Tours. Nie narzekam bynajmniej, choć to trochę tak, jakby z całego życiorysu św. Pawła zapamiętać tylko Damaszek. Zupełnie jakby nie było niczego przed ani po, tylko samo nawrócenie. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że to wina skąpych informacji z życia św. Marcina, które absolutnie zgodne są w swej istocie tylko w kilku punktach – służby wojskowej, owego nawrócenia, daty święceń biskupich i roku śmierci. Reszta jest mozolnym przedzieraniem się przez 1700 lat historii, która dla przekazów ustnych bywa bezwzględna, a na źródła pisane spogląda krytycznym okiem. Gdybyśmy jednak zadali sobie trud choćby częściowego dopowiedzenia, co wydarzyło się w życiu św. Marcina z Tours przed i po spotkaniu z żebrakiem pod Amiens, to wyglądałoby to z grubsza tak. Urodził się około roku 316 w Panonii, ok. 100 km od dzisiejszego Wiednia w rodzinie pogańskiej. Jego ojciec był rzymskim legionistą, a nadane mu imię wskazuje na odwołanie do boga wojny – Marsa. Jako piętnastolatek idzie w ślady ojca i spędza w wojsku – zgodnie z rzymskim prawem - 25 lat. W tym czasie poznaje chrześcijan i przyjmuje chrzest. Czy jednak owo widzenie Chrystusa ukrytego w postaci żebraka jest impulsem do przyjęcia sakramentu czy raczej jego konsekwencją – tego nie sposób jednoznacznie ustalić. To co wiemy, to fakt, że św. Marcin opuszcza w pewnym momencie wojsko i udaje się na naukę św. Hilarego, biskupa Poitiers. Ma wtedy być może nawet 40 lat – i ta opcja jest mi dużo bliższa – gdy zostaje wyświęcony na diakona i zakłada wspólnotę monastyczną, prawdopodobnie w Ligugé. To pierwsza tego typu inicjatywa w Galii, na tyle jednak znana, że w roku 371 nasz patron zostaje ze sporymi oporami ze swojej strony obdarzony godnością biskupa Tours. Jednak zamiast przebywać w mieście, ten przyzwyczajony do spartańskich warunków biskup-żołnierz wybiera duchowy podbój galijskiej prowincji. Jest misjonarzem z umysłem stratega, dlatego osiąga niezwykłe rezultaty w ewangelizacji terenów, które są odległe od chrześcijańskich miast Galii. Zakłada kościoły i klasztory niczym twierdze, które przetrwają aż do naszych czasów. Gdy umiera w roku 397 ma około 81 lat. Jego ciało Loarą zostaje dostarczone do Tour i tam uroczyście pochowane, a on sam, Marcin, biskup tego miasta, staje się pierwszym świętym w Kościele Zachodnim, który odbiera cześć nie za to jak męczeńsko umarł broniąc wiary, tylko jak żył wiarę tę wyznając. Doprawdy to niezwykły paradoks, że chodzi o biskupa, który był wcześniej żołnierzem.