Powiedzieć coś pewnego o tej młodej kobiecie jest bardzo trudno. Nie dlatego jednak, że mamy wątpliwości co do jej istnienia – jej szczątki spoczywają bowiem tam, gdzie żyła w kościele, właściwie sanktuarium św. Antoniego w Arcelli, dzielnicy Padwy.
Powiedzieć coś pewnego o tej młodej kobiecie jest bardzo trudno. Nie dlatego jednak, że mamy wątpliwości co do jej istnienia – jej szczątki spoczywają bowiem tam, gdzie żyła w kościele, właściwie sanktuarium św. Antoniego w Arcelli, dzielnicy Padwy. Także pamięć o dzisiejszej patronce jest obecna w tym mieście, ale... ale dziejowa zawierucha pozbawiła nas większości dokumentów dotyczących jej życia. Te w których posiadaniu jesteśmy, to zaledwie szczątki, które ocalały po pożarze, jaki klasztor klarysek w Arcelli strawił zimą na przełomie roku 1442 i 43. Bo bł. Helena Enselmini była klaryską i to taką, którą do zakonu Ubogich Panien wprowadził sam św. Franciszek z Asyżu. Było to dla niej wielkie wyróżnienie, bo przecież właśnie on obudził w niej powołanie zakonne, gdy osobiście zawitał do Padwy. Czy słyszała o nim wcześniej trudno dziś orzec. Wiemy natomiast, że wyszła mu na spotkanie, gdy wracając z misji na Bliskim Wschodzie, zatrzymał się w jej rodzinnym mieście i założył klasztor klarysek w Arcelli, tuż za ówczesnymi murami Padwy. Wyszła i już nie wróciła do domu swoich rodziców. To znaczy wróciła, ale tylko na krótki czas, by uzyskać od nich zgodę na zamieszkanie odtąd w klasztorze Ubogich Panien, czwartym – po Asyżu, Florencji i Faenzy – gdzie realizować się miały ideały św. Franciszka zalecane wszystkim kobietom, które chciały włączyć się w jego dzieło odnowy Kościoła. Kiedy więc bł. Helena jako 13-latka przestępowała próg klauzury czekało na nią życie, którego rytm wyznaczała liturgia godzin, osobista modlitwa, post, praca ręczna, skrajne ubóstwo i cisza. Na początku swojego życia zakonnego Helena była uśmiechnięta i radosna, pomimo skrajnego ubóstwa, w jakim żyła, a które dramatycznie wręcz kontrastowało z tym, w czym była wychowywana jako młoda arystokratka. Później jednak jak się państwo z pewnością domyślacie dosięgła ją ciemność. Dlaczego? Bo wybór pójścia za Chrystusem, to nie jest nieustający 'miodowy miesiąc' przebywania w niezwykłej wprost bliskości z Oblubieńcem. To bowiem, co naprawdę cenne, zaczyna się później, gdy emocje opadną, gdy w życie wdziera się rutyna, gdy każdego dnia musimy potwierdzać to, do czego się zobowiązaliśmy. To wtedy z Bożą pomocą zaczyna wykuwać się nasza własna ścieżka do nieba. Błogosławiona Helena Enselmini, żyjąca w XIII wieku w Padwie, musiała więc – jak każdy z nas – zmierzyć się na niej zarówno z duchowymi wątpliwościami dotyczącymi drogi swojego powołania, z uczuciem wewnętrznego opuszczenia, z różnymi przeciwnościami, jakich nie brakuje w codzienności, a nawet ze słabością ciała, które zostało dotknięte ciężką chorobą. W jej przypadku choroba była tak poważna, że straciła mowę, wzrok i zdolność poruszania się. Ostatnie 15 miesięcy przeleżała na sienniku, przyjmując w zasadzie jako jedyne swoje pożywienie Najświętszy Sakrament. Ze współsiostrami komunikowała się za pośrednictwem gestów. To z nich dowiedziały się one, że bł. Helena Enselmini, choć wydaje się być w najgorszym ludzkim położeniu, doświadcza jakiegoś niezwykłego zjednoczenia z Chrystusem Ukrzyżowanym. Jakiego? Tę tajemnicę dzisiejsza patronka zabrała jednak ze sobą do nieba - umarła bowiem 4 listopada 1231 roku licząc sobie ledwie 24 lata.