Gdyby pójście za Chrystusem było tak proste jak się niektórym wydaje, to nigdy Jerzy Liebert nie napisałby w swoim wierszu „Jeździec” takich oto słów: „Uczyniwszy na wieki wybór, W każdej chwili wybierać muszę.”
Gdyby pójście za Chrystusem było tak proste jak się niektórym wydaje, to nigdy Jerzy Liebert nie napisałby w swoim wierszu „Jeździec” takich oto słów: „Uczyniwszy na wieki wybór, W każdej chwili wybierać muszę.” Nie byłoby także czego mówić o dzisiejszym patronie, bo nigdy by nim nie został. Zamiast charyzmatycznego kaznodziei i poszukiwanego spowiednika, mielibyśmy do czynienia ze zwyczajnym mieszkańcem południa Włoch, który pod koniec XVII wieku próbuje jako robotnik wiązać koniec z końcem. Tak właśnie by się stało, gdyby rozterki i wątpliwości, co do drogi naszego powołania, nie towarzyszyły nam na każdym kroku. A urodzony w Acri, w Kalabrii, Łukasz Antoni Falcone jest tego najlepszym przykładem. Miał nauczyć się fachu, by finansowo wspomóc swoją owdowiałą mamę, a zamiast tego w wieku 19 lat postanowił wstąpić do kapucynów. Rodzina była temu przeciwna, ale postawił na swoim. Jakież więc było zdziwienie w jego rodzinnej okolicy, gdy po kilkunastu dniach Łukasz wrócił do domu. Pytany, nie bez złośliwej satysfakcji, cóż go sprowadza tak prędko, odparł, że nie znalazł tam takiego ubóstwa, jakiego oczekiwał. Można by to zbyć uśmiechem, ale nasz dzisiejszy patron naprawdę szukał swojego miejsca na ziemi. Dlatego po raz drugi zapukał do drzwi klasztoru i znowu po jakimś czasie wrócił do siebie przerywając nowicjat. Gdy jednak po raz trzeci stawił się na furcie domu zakonnego Braci Mniejszych Kapucynów w Acri prosząc o przyjęcie, wtedy musiał długo naczekać się na odpowiedź – stanowisko bowiem w jego sprawie miał podjąć sam przełożony generalny. I tak jak rodzina Łukasza Falcone była początkowo przeciwna jego planom zakonnym, tak teraz jego niedoszli współbracia liczyli skrycie, że ten młody człowiek otrzyma na swoją prośbę decyzję odmowną. Wbrew tym oczekiwaniom przełożony wyraził jednak zgodę na trzecie w życiu naszego patrona obłóczyny w kapucyński habit. Był rok 1690 i jak czas pokaże, zasada 'do trzech razy sztuka' okazała się w jego przypadku prawdziwa, a dawny Łukasz Falcone stał się odtąd bratem Aniołem, bo takie imię otrzymał. Czy jako Anioł z Acri pozostawił za sobą wszystkie rozterki i wątpliwości? Nie, ale tym razem bardziej zdecydowanie stawiał im czoła. Już sam fakt, że przez 10 lat przygotowywał się do kapłaństwa jest tutaj znaczący. Natomiast, na pytanie jakim cudem udało mu się w ogóle wytrwać, jest tylko jedna odpowiedź: łaska. Młody brat Anioł przestał po prostu dźwigać na swoich plecach wszystkie swoje zgryzoty i podzielił się nimi z Chrystusem. Kapucyni opowiadają, że stało się to pewnego dnia, gdy przygnębienie szczególnie mu dokuczało. Właśnie wtedy w czasie obiadu czytano życiorys brata Bernarda z Corleone, który zmarł 30 lat wcześniej w opinii świętości, a który w momentach duchowej ciemności, tym żarliwiej modlił się o Boże zmiłowanie. Po posiłku brat Anioł wrócił więc do swojej celi, padł pod krucyfiksem i zapłakał, wołając: "Panie, pomóż mi! Już nie mam sił". Usłyszał wtedy głos: "Postępuj tak, jak brat Bernard z Corleone!". Aż tyle i tylko tyle. Ale to wystarczyło, by Anioł z Acri przez kolejne niemal 40 lat stał się tym, kim się stał – błogosławionym zakonnikiem i kapłanem, który przeszedł Kalabrię wzdłuż i wszerz stając się jej Apostołem. Czyli wysłannikiem Dobrej Nowiny o Bogu, który dokładnie wie, co jest naszym powołaniem i dołoży wszelkich starań byśmy podążając tą drogą sięgnęli nieba. O ile oczywiście w chwilach nieuchronnych upadków - zamiast popadać w rozpacz - pozwolimy, by pomógł nam w niesieniu krzyża codzienności.