Mógł być tkaczem, tak jak jego rodzice. Może nie było z tego finansowych fajerwerków, ale praca ta dawała stabilny i pewny zarobek.
Mógł być tkaczem, tak jak jego rodzice. Może nie było z tego finansowych fajerwerków, ale praca ta dawała stabilny i pewny zarobek. On jednak zdecydował, że chce być księdzem. Jakby więc na zawołanie tuż po święceniach w roku 1835 otrzymuje funkcję proboszcza w niewielkiej hiszpańskiej miejscowości. Lepiej trafić nie mógł, a tymczasem ten młody hiszpański kapłan odrzuca także i tę ofertę. Czego więc pragnie? Św. Antoni Maria Claret chce być misjonarzem. Szansę na misje w dalekich krajach przekreśla zdrowie, ale misje ludowe stają przed nim otworem. Przez 8 lat pieszo przemierza wzdłuż i wszerz całą Katalonię, odkrywając z każdym krokiem to, co jest jego prawdziwym charyzmatem, w czym może być Bożym darem dla innych – otóż potrafi mówić o wierze, nadziei i miłości jak nikt inny. Mówi nie w kościelnej łacinie ani w urzędowym hiszpańskim. On używa katalońskiego zwracając się do Katalończyków. Mówi do prostych ludzi, prostym językiem o Bożych tajemnicach. I to jak mówi. Ma taką charyzmę, że ludzie przybywają z dalekich wiosek, by posłuchać jego kazań. Nie mieszczą się w maleńkich świątyniach, więc św. Antoni Maria Claret głosi im Dobrą Nowinę na placach. Jednak równocześnie z pięknymi owocami tych misji, nad głową naszego patrona zbierają się czarne chmury – nie wszyscy chcą na swoim terenie gorliwego kapłana i monarchisty. Czasy są niespokojne, dlatego nasz dzisiejszy patron dla swojego bezpieczeństwa zostaje wysłany na Wyspy Kanaryjskie. Jeżeli miał tam zasmakować zamorskiego wypoczynku, to cały ten plan kompletnie w jego przypadku pali na panewce. Żar Bożej miłości jest w jego sercu bowiem tak duży, że nieustannie głosi kazania i konferencje, a do ojczyzny wraca z gotowym pomysłem na nowe zgromadzenie zakonne - Misjonarzy Niepokalanego Serca Maryi, zwanych popularnie klaretynami. Wobec takiej nieugiętości tego w sumie młodego, bo 40-letniego kapłana, zostaje mu zlecona misja samobójcza. Ma zostać biskupem misyjnym na Kubie, gdzie od 14 lat nieprzypadkowo brakuje hierarchy. Nieprzypadkowo, bo to trochę ziemia poza wszelką jurysdykcją. Odległa, krwawo rządzona przez kolonizatorów, pełna zdesperowanych biednych ludzi, pozbawiona niemal kapłanów, a ci którzy są dawno zapomnieli o swoim powołaniu. Prawdziwy koszmar, z którego budzi Kubańczyków co? Charyzma św. Antoniego Marii Clareta. W ciągu 6 lat swojej posługi dokona niemożliwego – przywróci dyscyplinę wśród duchowieństwa, zreformuje seminarium, założy 53 nowe parafie, będzie rozwijał rolnictwo, zakładał spółdzielcze banki, a przede wszystkim głosił Dobrą Nowinę na ludowych misjach. Żyjąc pośród swoich diecezjan udzieli sakramentu bierzmowania 300 tysiącom mieszkańców Kuby, a 9 tysiącom par pomoże stać się sakramentalnymi małżeństwami. Prawdziwa duchowa rewolucja, której nie zatrzymują 4 zamachy na jego życie, bo i tutaj, jak w Hiszpanii, nie brakuje wrogów jego gorliwości. Z uwagi na swoje bezpieczeństwo, w roku 1857 zostaje więc wezwany do kraju i mianowany osobistym spowiednikiem królowej Izabeli II. Czy zwalnia wtedy tempo swego życia? Nie. Razem z monarchinią objeżdża całe królestwo głosząc misje, popierając katolicką prasę, zakładając bractwa, pisząc pomoce dydaktyczne dla kapłanów i katechizmy dla wiernych różnych stanów. Zatrzymuje go dopiero rewolucja roku 1868, która po raz czwarty wymusza na nim wyjazd – tym razem do Francji, gdzie ostatecznie umiera rażony apopleksją 24 października 1870 roku. Św. Antoni Maria Claret, kapłan, którego życie było nieustannym biegiem po nagrodę w niebie.