Z dzisiejszym patronem wiąże się dość makabryczna historia. To znaczy makabryczną była ona z całą pewnością dla jej świadków, bo w perspektywie teologicznej jest ona cudowna, w sensie objawienia się Bożej mocy.
Z dzisiejszym patronem wiąże się dość makabryczna historia. To znaczy makabryczną była ona z całą pewnością dla jej świadków, bo w perspektywie teologicznej jest ona cudowna, w sensie objawienia się Bożej mocy. Oto bowiem do Galii w połowie III wieku, z polecenia św. Fabiana, papieża, przybywa Dionizy. Dzisiaj wiemy o nim tylko tyle, że przybywa na tereny obecnej Francji jako misjonarz, który ma zanieść Dobrą Nowinę do tych niedostępnych części Rzymskiego Cesarstwa. Czy wyrusza w głąb kraju sam, czy też od początku towarzyszą mu Rustyk, prezbiter i Eleuteriusz, diakon, tego nie jesteśmy w stanie dzisiaj zweryfikować. Jedynym bowiem źródłem, które przekazuje ich dzieje, jest pisana przez św. Grzegorza z Tours prawie 300 lat później "Historia Franków". Biorąc jednak pod uwagę, że nazwy miejsc, zachowały ich imiona przez niemal 2000 lat, to coś nie coś możemy o Dionizym i Towarzyszach mimo wszystko powiedzieć. Coś więcej niż tylko legendy. Zatem mówiąc o Chrystusie dotarli oni z całą pewnością do miejsca zwanego Lutetia Parisiorum, czyli dzisiejszego Paryża. Ich misja musiała być owocna, skoro zainteresowali się nią rzymscy namiestnicy Galii, a Dionizy został konsekrowany na misyjnego biskupa. To zainteresowanie chrześcijaństwem nie wzięło się oczywiście u Rzymian z pragnienia nawrócenia, tylko w odpowiedzi na zażalenia pogańskich kapłanów, którzy zgłaszali ubytki pośród swoich wiernych. A ponieważ gubernator miał obowiązek zapewnić w swojej prowincji spokój, wydał więc nakaz znalezienia i uwięzienia misjonarzy. I tak oto św. Dionizy, św. Rustyk, św. Eleuteriusz pomiędzy rokiem 250 a 258 zostali ścięci mieczem na wzgórzu, które zostało od tego wydarzenia nazwane Mons Martyrium - Wzgórze Męczenników, a dzisiaj jest Montmartrem, czyli dzielnicą Paryża. Ich ciała zostały jednak pochowane kilka kilometrów dalej, na miejscu zwanym odtąd Vicus Catulliacus, bo pochówku dokonała pewna pobożna niewiasta o imieniu Katulla. Tam też powstało po latach opactwo benedyktyńskie św. Dionizego i słynna bazylika Saint-Denis. Wystarczy jednak tylko rzut oka na mapę stolicy Francji, by zadać sobie pytanie dlaczego miejsce wiecznego spoczynku męczenników, a na pewno jednego z nich, św. Dionizego, jest tak odległe od miejsca ich kaźni? Czyż nie prościej było pochować ciała już na Montmartcie albo w jego pobliżu? Może i prościej, ale tutaj pojawia się owa, sygnalizowana już na wstępie, makabryczna na pierwszy rzut oka historia związana z dzisiejszym patronem. Otóż, gdy po wykonaniu wyroku głowa biskupa potoczyła się po ziemi, jego ciało bynajmniej nie osunęło się tuż obok niej, tylko… ją podniosło. Podniosło i trzymając w rękach, zaczęło iść przed siebie, czym spowodowało powszechną i uzasadnioną panikę pośród gapiów. Swoją pielgrzymkę zakończyło dopiero przed wspomnianą Katullą, która ze czcią je pochowała. To, co wyglądać musiało przerażająco, przez świadków zostało potraktowane jako znak Wszechmocy tego Boga, którego słowem i życiem głosił św. Dionizy, pierwszy biskup Paryża i patron Francji.