Przy ul. Rydygiera 22-28 siostry boromeuszki znalazły 17 dzieci: 10 dziewczynek i 7 chłopców. To miejsce łączy w sobie kilka historii. Tych pięknych, ale także trudnych.
Dzięki Bogu we wrocławskim oknie życia już dawno się nic nie działo. Ostatnie dziecko znaleziono tam prawie trzy lata temu.
- Za to alarmów mamy sporo. Szczególnie w nocy, w weekendy, kiedy różni ludzie otwierają bez potrzeby okno nawet trzy razy. Czasem znajdujemy w nim różne rzeczy, np. butelkę po piwie, czy nawet puszkę po paprykarzu. Są sytuację, że ktoś ewidentnie się bawi. Włącza alarm, więc schodzę, widzę, że nie ma dziecka, wyłączam alarm, idę do windy, a on znowu się włącza. Może dwie noce w całym tygodniu są spokojne - mówi s. Macieja, boromeuszka, która pełni obecnie dyżur przy oknie życia.
Jak dodaje, jeśli już wstaje obudzona np. o godzinie 2 czy 3 w nocy alarmem, wołałaby to robić z sensem, a nie z powodu kiepskiego dowcipu innych.
- Pamiętam, że zaraz po tym, jak zainstalowałyśmy przy ul. Rydygiera okno życia przed 11 laty, było ono wielką atrakcją. Ludzie co chwilę je otwierali, żeby sprawdzić, jak działa. Wyróżniało się ze swojego otoczenia i może trochę kusiło? - zastanawia się s. Ewa, prezes Fundacji Evangelium Vitae, która prowadzi okno życia.
Do okna życia trafiły nie tylko dzieci tuż po urodzeniu. Jeden chłopczyk miał dwa miesiące, a jedna z dziewczynek prawie 2 lata!
- Inaczej wygląda procedura w przypadku dziecka od razu po porodzie, które trafi od nas do szpitala, a inaczej z większym dzieckiem - należy wezwać policję - stwierdza s. Ewa.
Jedna dziewczynka wśród tej siedemnastki została znalezione zimą martwa. Dziecko urodziło się na przełomie 5 i 6 miesiąca życia. Przy nim boromeuszki znalazły wzruszający list od matki, przepełnionej bólem, która błagała swoją pociechę o przebaczenie.
Pewnego roku w marcu zakonnice znalazły w oknie Franciszka. Było to w okolicy rocznicy wyboru papieża Franciszka. Chłopczyk z ciężkimi wadami genetycznymi żył jeszcze tylko dwa miesiące, od kiedy trafił do okna życia. Jego pogrzeb był wyraźną manifestacją świętości życia.
- Z niektórymi dziećmi przez ich rodziny adopcyjne mamy regularny kontakt i wiemy, gdzie trafiły. Czasem dostajemy ich zdjęcia, jak rosną i pięknie się rozwijają, niektórzy nas odwiedzają. To są skarby! - opowiada s. Ewa.
Ciekawą historię miała Kasia znaleziona razem z dokumentami kilka lat temu. Kobieta któregoś dnia jechała samochodem i usłyszała w radiu, że we wrocławskim oknie życia pojawiło się kolejne dziecko. Ze względu na doświadczenie adopcji, które miała, serce jej zabiło mocniej na tę wieść. Na drugi dzień odebrała telefon, czy nie chciałaby adoptować właśnie znalezionej w oknie Kasi, która okazała się siostrą biologiczną dziewczynki już wcześniej adoptowanej przez tę rodzinę. To był szok, ale kobieta zgodziła się i z radością przyjęła Kasię tuż po porodzie do siebie.
- Marysia trafiła do nas 15 sierpnia w święto Wniebowzięcia NMP. W tym samym czasie jej przyszli rodzice adopcyjni modlili się w kościele dominikańskim o dziecko z adopcji. To niesamowite, prawda? Że w tym samym momencie, kiedy dziecko zostało włożone do okna życia, oni uczestniczyli we Mszy z konkretną intencją. Tydzień później już była w ich objęciach - informuje z uśmiechem s. Ewa.
Czasem Marysia z rodzicami odwiedza siostry boromeuszki. Raz zapytała: "A która z sióstr wyciągnęła mnie z okna życia?". Zgłosiła się siostra Dorota, mówiąc: "Byłaś bardzo malutka!".
We wrocławskim oknie życia pojawiły się już dzieci: Daniel, Kasia, Gabrysia, Franciszek, Maksymilian, Weronika, Martyna, Wiktoria, Patrycja, Kacper, Maria Elżbieta, Jan Paweł, Krystian, Maria, Karol i Dorota.