Dzieci nie są naszą własnością. Nie są też inwestycją. Dzieci należą do Boga, który oddaje nam je tylko - albo aż - pod opiekę. Przekonał się o tym dobitnie ojciec dzisiejszego patrona, gdy wysłał go w wieku 6 lat na wychowanie do dominikanów.
Była połowa XIII wieku i Zakon Kaznodziejski wydawał się idealnym miejscem na doskonały start w zabezpieczoną finansowo dorosłość dla Jana, bo takie imię nosił ten urodzony w Sienie chłopiec. Ponieważ jednak projekt przeor, lub choćby inkwizytor, miał się zrealizować dopiero w perspektywie lat, a ojciec Jana chciał sprawę nieco przyspieszyć, dlatego posłał swojego syna dodatkowo na uniwersytet w charakterze wolnego słuchacza. Zdobyta w ten sposób wiedza nie przełożyła się jednak na kościelne godności, więc młody Jan na życzenie ojca opuścił dominikanów i został w trybie błyskawicznym pasowany na rycerza. Po krótkim namyśle rodziciel doszedł bowiem do wniosku, że w dobie ciągłych konfliktów dorobienie się przez syna majątku na wojnie będzie trwało krócej niż jego duchowa lub naukowa kariera. I co by nie mówić miał rację, gdyby tylko wykluczyć możliwość wcześniejszego zgonu lub kalectwa na skutek wojaczki. A co na to wszystko sam zainteresowany, to jest Jan? On po prostu wpisał się do konfraterni działającej przy sienejskim szpitalu La Scala. Tam pomagając potrzebującym, zaprzyjaźnił się z Patrycjuszem Patrizzim i Andrzejem Piccolominim. Gdy na skutek choroby w pewnej chwili stracił wzrok, a następnie po jakimś czasie cudownie go odzyskał, postanowił w końcu przestać spełniać oczekiwania innych i pójść za głosem swojego serca. A ono wyprowadziło go wraz z dwoma przyjaciółmi do pustelni w górach. Zamieszkali wspólnie w znalezionej grocie i cały swój czas poświęcili modlitwie. Wieść o pobożnych pustelnikach szybko rozeszła się po okolicy i dotarła do uszu miejscowego inkwizytora. Ten wezwał ich do siebie i zażądał, aby dla swojej wspólnoty postarali się o papieską aprobatę. Wszyscy trzej wyruszyli wówczas do Awinionu, gdzie zostali życzliwie przyjęci przez papieża. Ten jednak, a był nim Jan XXII, postawił ich wspólnotowemu życiu jeden warunek – mają obrać dla siebie jakąś jedną z istniejących reguł zakonnych i poddać się pod zwierzchnictwo biskupa w Arezzo. I to on właśnie zaproponował im regułę benedyktyńską oraz białe habity, a następnie oddelegował pod opiekę Matki Bożej z Monte Oliveto. Tam też ostatecznie osiedli, a po pół wieku Jan spełnił nawet marzenie swojego ojca i został przełożonym wspólnoty liczącej sobie 160 mnichów. Z tym, że Jan nie nazywał się już wtedy Jan, bo wraz z pójściem za głosem powołania przyjął inne imię. Jakie? Bernard. Wspominamy dzisiaj świętego Bernarda Tolomei, opata, który odszedł do nieba w roku 1348.