Przybyć konno, a wracać pieszo. Przyjechać z wielkim przepychem, a w drodze powrotnej żebrać o chleb. I to jaką drogę w ten sposób pokonać – ponad 1500 km.
Czy to nie jest obraz klęski? Otóż nie. To jest początek zwycięskiego marszu, jaki stał się udziałem młodego dominikanina, który ledwie dwadzieścia kilka lat wcześniej na krótko przed rokiem 1200 przyszedł na świat w Kamieniu Śląskim, w ziemi opolskiej. A skąd ten marsz i dokąd? Z Rzymu, gdzie trafił w orszaku swojego stryja biskupa krakowskiego Iwona. Tam poznał św. Dominika Guzmana, tam z jego rąk przyjął dominikański habit jako pierwszy z Polaków, i stamtąd, a precyzyjnie z oddalonej od Rzymu niemal 400 kilometrów Bolonii gdzie znajdował się wtedy główny klasztor Zakonu Kaznodziejskiego, ruszył do Polski. Po co? By zanieść do domu Dobrą Nowinę w duchu zupełnie nowej zakonnej rodziny. Albo raczej, żeby zanieść światło wiary tam, gdzie jeszcze w XIII wieku nie dotarło. I faktycznie dałoby się wyznaczyć szlak jego misyjnej podróży odznaczając na nim kolejne jasne punkty : Fryzak na pograniczu Styrii i Karyntii, Lorch koło Linzu w Austrii, Praga w Czechach, a w końcu Kraków. A to nie był bynajmniej koniec jego pieszej drogi. Tu skończyło się jedynie wspomniane 1500 km powrotnej drogi z Włoch. Następne rozpalone przez dzisiejszego patrona ogniska wiary i dominikańskiego charyzmatu odnajdziemy w Gdańsku i Kamieniu Pomorskim, w Chełmie i w Płocku, w Elblągu i Toruniu, a nawet w Rydze, Dorpacie i Królewcu. Na drodze jego pielgrzymki znalazły się też Litwa, Ruś Kijowska i Halicz. Jego uczniowie otrzymują tam godności biskupów, najbliżsi towarzysze piastują wysokie zakonne funkcje a on sam co? Niestrudzenie, niczym światło ze Śląska, jak często jest nazywany, mknie naprzód. Zatrzyma go dopiero naprawdę głęboka ciemność ludzkiej nieprawości. Perfidia krzyżackiego zakonu i najazd tatarskich hord w roku 1241. Zmęczony tysiącami kilometrów podróży dzisiejszy święty osiądzie ostatecznie w Krakowie i umrze na rękach współbraci. Pierwszy polski dominikanin odchodząc zostawia po sobie prawie 400 zakonników i niemal 30 klasztorów. Czyli jak wspomnieliśmy na wstępie zwycięstwo. To że wspominamy dzisiaj św. Jacka Odrowąża nie jest chyba dla nikogo tajemnicą. Ale czy wiecie państwo, gdzie w Krakowie spoczęło jego ciało? W kościele Świętej Trójcy. W zapiskach konwentu krakowskiego z roku 1277 przeczytamy nawet taki fragment: "W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać zmarłych".