Wraz z dzisiejszym patronem przeniesiemy się do Belgijskiego Konga, które na przełomie XIX i XX wieku było piekłem na ziemi. I żeby nie być gołosłownym, to właśnie tym, co miało miejsce w Kongu, zainspirował się Joseph Conrad pisząc swoje porażające „Jądro ciemności”.
Jak doszło do tego, że biali ludzie w sercu Afryki uwolnili wszystkie znane im demony, to temat na osobną historię. Nas dzisiaj natomiast bardziej od złych duchów interesować będą świadkowie dobra, a właściwie jeden, który przyszedł na świat około roku 1885. Pochodził z plemienia Boanga, z wielodzietnej rodziny ubogich rolników, którzy jak większość rdzennych mieszkańców Konga pod rządami Belgów, mieli tylko jedno miejsce pracy – plantacje kauczuku. Nasz młody Kongijczyk chciał jednak odmienić swój los, dlatego udał się do odległej o koło 100 km miejscowości Mbandaka. Tam podjął pracę w jednej z kolonizacyjnych firm budowlanych. Przy okazji nawiązał także kontakt z misjonarzami z Belgii i 6 maja 1906 roku przyjął chrzest, przyjmując nowe imię - Izydor. Wraz z nowym imieniem, przyjął także szkaplerz karmelitański, stając się odtąd wiernym naśladowcą Maryi. Tak odmieniony Izydor powrócił w rodzinne strony i - mając teraz na uwadze podeszły wiek swoich rodziców – gdzieś bliżej domu postanowił poszukać zatrudnienia. Znalazł je w firmie pewnego Belga, Van Cautera. Nowy pracodawca będący ateistą, żywił jednak awersję do chrześcijan i nie pozwalał pracownikom na noszenie jakichkolwiek oznak religijnych oraz na sprawowanie praktyk religijnych. Nie trzeba było więc długo czekać, by za odmowę zdjęcia szkaplerza, za głoszenie Dobrej Nowiny, oraz za namawianie innych robotników do przyjęcia chrztu, Izydor został ku przestrodze wychłostany. Na jego grzbiet spadło 25 razów, ale wbrew oczekiwaniom Van Cautera nie zmieniło to postępowania młodzieńca. Nie dość, że nie wyrzekł się szkaplerza, to nadal opowiadał swoim rodakom o Chrystusie oraz uczył ich modlitw. Gdy się o tym dowiedział, Belg wpadł w furię. Zerwał Murzynowi szkaplerz i rozkazał ubiczować go ponownie, ale tym razem pejczem zakończonym gwoździami. Na ciało obrońcy szkaplerza spadło w sumie ponad 200 razów, po czym oprawcy zamknęli go na cztery dni w wędzarni kauczuku, pozbawiając wszelkiej pomocy. Gdy zorientowali się, że nie daje po tym czasie oznak życia, porzucili jego ciało w lesie. Konającego w dżungli Izydora, znalazł inspektor plantacji kauczuku. Przewiózł do pobliskiej wioski i powierzył opiece miejscowych chrześcijan. Jego liczne rany zostały wprawdzie opatrzone, ale nie chciały się goić. Ten 24-latek umierał zatem powoli przez sześć długich miesięcy na skutek postępującej infekcji, jednak nie rozstał się w tym czasie ani ze szkaplerzem, ani z różańcem. Nieustannie powtarzał: „Umieram, bo jestem chrześcijaninem. W tym tkwi sedno całej sprawy. Torturowano mnie tylko dlatego, że jestem chrześcijaninem”. Przed śmiercią wybaczył jednak swojemu oprawcy i modlił się także za niego. Zmarł na początku sierpnia 1909 roku. Męka i niezłomna postawa Izydora wzbudziły ogromne poruszenie wśród Kongijczyków, choć akurat oni znają go także pod ojczystym imieniem. Jakim? Bakanja. Kościół wspomina dzisiaj bł. Izydora Bakanję.