To, co wydarzyło się wtedy na górze Tabor, było z jednej strony najpiękniejszym, czego doświadczyli w swoim w życiu Piotr, Jakub i Jan, a z drugiej obnażyło ich kompletną małość i kruchość w obliczu Boga.
To, co wydarzyło się wtedy na górze Tabor, było z jednej strony najpiękniejszym, czego doświadczyli w swoim w życiu Piotr, Jakub i Jan, a z drugiej obnażyło ich kompletną małość i kruchość w obliczu Boga. Ta ludzka bezradność wobec ujawnionej im chwały Jezusa, pięknie została zresztą wyrażona przez Piotra słowami o stawianiu namiotów dla Mojżesza i Eliasza. Po prostu, to czego stali się świadkami ścięło ich z nóg i kazało zadać sobie w duchu pytanie: co dalej? Jak rozumieć to, co zobaczyliśmy? Bo z całą pewnością nie mieści się to w naszych głowach. Minie jeszcze dużo czasu i potrzebna będzie pomoc Ducha świętego, by doświadczenie Przemienienia Pańskiego przemieniło także Piotra, Jakuba i Jana. A wspominam o tym wszystkim nie tylko z uwagi na dzisiejsze święto, ale także z uwagi na dzisiejszego patrona. Postać tak nieistotną w perspektywie góry Tabor, że przez 600 lat wspominaną tylko lokalnie, dopóki papież Pius VI w roku 1793 nie zaaprobował formalnie jej kultu. Warto jednak ją tutaj przypomnieć właśnie z uwagi na cień góry Przemienienia, który położył się także na jej życiu. Chodzi o Oktawiana, który urodził się w pewnej francuskiej szlacheckiej rodzinie około roku 1060. O jego dzieciństwie czy wczesnej młodości nic zupełnie nie wiemy, pojawia się na kartach historii dopiero jako student teologii i prawa w Bolonii. To była droga, która przebywał w tamtym czasie każdy młody arystokrata, który nie zdecydował się na rycerskie rzemiosło, a jednocześnie chciał coś znaczyć w świecie. Zanim jednak ten sen o dworskiej lub kościelnej karierze naszemu Oktawianowi się dośnił, dotarła do niego wieść o poważnej chorobie ojca. Zrobił więc to, co każdy z nas na jego miejscu - ruszył niezwłocznie do swojej rodzinnej posiadłości. Pamiętajmy jednak, że on nie posiadał samochodu, był XI wiek, a do pokonania miał 700 km i to przez szwajcarskie Alpy, więc albo był bardzo związany z rodziną, albo rzecz dotyczyła podziału majątku. I wydaje się, że tak było w istocie, bo gdy po przebyciu zaledwie 200 km, w Pawii, zastaje go wiadomość, że jego rodziciel umarł, to i z Oktawiana uchodzi niejako powietrze. Nie podróżuje dalej do Francji, ale też i nie wraca do Bolonii – zupełnie jakby cały jego świat oparty na wykształceniu i rodzinnym majątku właśnie się zawalił. Jest niczym Piotr na górze Tabor, który potrafi co najwyżej powiedzieć coś od rzeczy, próbując zabić dojmujące go uczucie bezradności. Jego umysł nie pojmuje tego, co widzi i nie znajduje schematu, w który mógłby wpisać to, czego doświadcza. Dla Apostołów takim kołem ratunkowym, które przywraca ich do rzeczywistości, są zapisane przez Ewangelistę Mateusza słowa Jezusa: „Wstańcie, nie lękajcie się”. A co ratuje od szaleństwa dzisiejszego patrona? Słowa biskupa Pawii, do którego Oktawian udał się, prosząc o jakieś schronienie choćby na klika dni. Otóż ten właśnie hierarcha nakazał mu zebranie myśli w pobliskim klasztorze benedyktynów w Ciel d'Oro. I tak oto po pewnym czasie, wszystko to, co do niczego wcześniej nie pasowało, ułożyło się Oktawianowi najpierw w powołanie zakonne, a następnie w wezwanie do podjęcia obowiązków biskupich w Savonie. Rządy, które tam sprawował okazały się na tyle owocne, że odtąd nazywano go Oktawianem z Savony, a po jego śmierci czczono jako błogosławionego. Dokładnie także odnotowano datę jego śmierci. Wiecie państwo kiedy to było? 6 sierpnia 1132 roku.