Otacza nas nieustanny szum. I nie ma on nic wspólnego z przyjemnym, letnim wiaterkiem.
Otacza nas nieustanny szum. I nie ma on nic wspólnego z przyjemnym, letnim wiaterkiem. To raczej efekt nieustannego informacyjnego tsunami, które każdego dnia dosłownie chce nas zatopić tysiącami obrazów, słów i pragnień. Niektórzy czują się w tym środowisku niczym ryba w wodzie, ale większość rozpaczliwie i na różne sposoby próbuje w nim nie zatonąć. Czy jednak jesteśmy na tyle zdesperowani tą codzienną kotłowaniną, żeby przyjąć koło ratunkowe, które rzuca nam dzisiejszy patron? Bo on wyciąga nas z tego zgiełku wprost na pustynię. Urodził się około roku 360 prawdopodobnie w Dobrudży, to jest na granicy Rumunii i Bułgarii. Podobno za młodu interesował się filozofią i astronomią, ale kiedy trafił do Betlejem zrozumiał, że prawdziwie niezbadane tereny znajdują się nie w naszym rozumie czy zewnętrznym świecie, ale w naszym sercu. To był początek jego zainteresowania monastycyzmem. Potem była zupełnie naturalna podróż do Egiptu, który w owych czasach słynął jako prawdziwe „zagłębie pustelników i mnichów”. Tam nasz patron spędził 10 lat, bardzo uważnie badając swoje wnętrze pod okiem Ojców pustyni. W końcu przyszedł czas na podróż do Konstantynopola, gdzie na tak pieczołowicie przygotowywanym duchowym gruncie, mogły pojawić się pierwsze święcenia – diakonatu. Potem była pielgrzymka do Rzymu z listem do papieża i drugie święcenia – kapłańskie. I na koniec wyprawa do Marsylii, gdzie tym razem zamiast wyświęcenia na biskupa, mało miejsce inne, równie donośne - założenie dwóch klasztorów, męskiego i żeńskiego. I to od nich zaczyna się de facto cała historia wspólnot życia konsekrowanego na Zachodzie. To tam także, czyli w Marsylii, dzisiejszy święty napisał dwa najważniejsze swoje dzieła, które stanowią instrukcję dotyczącą życia zakonnego i zalet ascezy. Są także poświęcone drodze do doskonałości, która wiedzie przez pustynię. Przy czym nie chodzi tu wcale o to, by skazywać na umartwienie swoje ciało. „Pościć” - jak mawiał - „to jeść normalnie, czyli tyle, ile potrzeba, ani za mało, ani za dużo”. Pustynią jest bowiem dla niego nie spalony słońcem konkretny fragment ziemi, ale ludzkie serce, w którym robimy miejsce dla Boga. Jak ma się to odbywać? Otóż prosto. Wszystko zaczyna się od chrztu, a potem idzie już z górki, czy właściwie to pod górkę. Musimy bowiem badając nasze serce, poznawać nasze grzechy i szukać środków do ich zwalczania. A tych grzechów czyha na nas aż osiem: obżarstwo, nieczystość, chciwość, gniew, smutek, lenistwo, próżność i pycha. Równocześnie zaś z ich rozpoznawaniem i zwalczaniem nie wolno nam zaniedbywać zgłębiania cnót, by w miejsce grzechów stopniowo objawiały się w naszym życiu. Żeby jednak ten wysiłek nie był tylko sztuką dla sztuki i budowaniem duchowego samouwielbienia, konieczna nieustanna kontemplacja Boga. I zanim państwo powiecie: „Ale kto ma na to dzisiaj czas?!” - praktyczna duchowa wskazówka. Zamiast modlitewnej kulturystyki nasz święty proponuje tutaj zwykłą modlitwę Jezusową, polegającą na powtarzaniu imienia Jezus lub wybranego, jednego zdania z Biblii: „Wyszukaj sobie swój wers modlitwy, który został ci wpisany w serce i który będzie z niego wyrastał. Pozwól mu się przeniknąć. Powtarzaj go wciąż, by mógł się w tobie rozwinąć, jak drzewo ze swych korzeni. Przeżuwaj go wciąż i zbieraj weń swoje życie”. Czy wiecie państwo, kto daje nam dzisiaj taką prostą, ale niezwykle skuteczną duchowa receptę? Święty Jan Kasjan, który choć odszedł do nieba ok. roku 435, a jest niezmiennie aktualny.