Wszyscy znamy tę sytuację, opisaną przez Ewangelistę Marka.
Wszyscy znamy tę sytuację, opisaną przez Ewangelistę Marka. Jezus znajduje się Kafarnaum, zewsząd otaczają go tłumy. I nagle przed domem, w którym naucza, staje czterech ludzi niosących paralityka. Nie mogą wejść drzwiami, więc spuszczają go przez dach, a co na to Jezus? On „widząc ich wiarę” dokonuje cudu i to podwójnego – uzdrawia bowiem dusze i ciało paralityka. Przypominam tutaj to wydarzenie, bo dzisiejszy patron również został uzdrowiony przez wzgląd na wiarę innych, którzy pewnego dnia zanieśli go przed oblicze Boga. Co więcej, całe swoje późniejsze życie poświęcił temu, by taka nieustająca pomoc stała się możliwie najbardziej dostępna dla wszystkich innych. I to nie tylko cierpiących, którzy potrzebują jej niejako z definicji. Wszystko jednak zaczęło się zupełnie inaczej, czyli jak zwykle – oto w roku 1914 w rodzinie pewnego włoskiego chłopa urodziło się 9 dziecko, syn. Miał pomóc w gospodarce, ale w wieku lat 9 zapadł na gruźlicę kości i większość swojego dzieciństwa spędził w szpitalach. Pomimo tego udało mu się ukończyć szkołę podstawową, gimnazjum, a nawet liceum. Jak to możliwe? Za sprawą nowenny do Matki Bożej Wspomożycielki i św. Jana Bosko. Albo raczej - w kontekście owego wspomnianego na wstępie uzdrowienia paralityka - za sprawą wiary szkolnych kolegów i koleżanek dzisiejszego patrona, młodzieży z oratorium salezjanów w Valdocco, w Turynie, którzy podjęli trud nieustannej modlitwy w jego intencji. Tak czy inaczej, dnia 17 maja 1931 roku na nodze bohatera tej historii zamknęło się samorzutnie siedem otwartych wrzodów, ustąpił proces gruźliczy i po krótkim czasie odzyskał on pełną sprawność, którą utracił przed 8 laty. Nic dziwnego, że ten młody człowiek – niejako w podzięce - zapragnął poświęcić się służbie medycznej na rzecz wszystkich innych potrzebujących pomocy, tak jak on kiedyś. Z czasem odkrył jednak, że tym, co naprawdę może przynieść ulgę chorym i co istotnie zmienia świat, jest nie tyle uzdrowienie ciała, ale duszy. Dlatego wstąpił do seminarium i w 1938 roku otrzymał święcenia prezbiteratu. Ale choć pozostał w Wiecznym Mieście i stosunkowo szybko rozpoczął pracę w Sekretariacie Stanu Kurii Rzymskiej, to nie zapomniał o tym, że do kapłaństwa przywiodła go chęć, by chorym przynieść prawdziwą ulgę w cierpieniu. Dlatego - dokładnie co do dnia - 16 lat po swoim cudownym wyzdrowieniu zakłada "Centrum Ochotników Cierpienia". Celem tego stowarzyszenia zrzeszającego chorych, jest ich aktywne włączenie w życie Kościoła. Jak? Poprzez uczynienie ofiary z własnego cierpienia. Ci, którzy dotąd czuli się bezradni i skazani na pomoc innych, nagle otrzymali nową perspektywę - niczym w markowej ewangelii mogą na noszach swojego cierpienia przynosić Jezusowi innych. Popularność tej zupełnie nowej wspólnoty rodzi kolejne - "Cichych Pracowników Krzyża" oraz "Braci i Siostry Chorych" – które oprócz samych ludzi chorych do pomocy innym cierpiącym angażują także świeckie i konsekrowane osoby zdrowe. Ponieważ wspomniana tutaj pomoc nie ogranicza się bynajmniej jedynie do modlitewnego wsparcia, dlatego od tej inicjatywy jest już w zasadzie tylko jeden krok do powstałego w roku 1960 pierwszego włoskiego ośrodka duszpasterstwa chorych. Dom Niepokalanego Serca Maryi w Re to był początek fali nowej pomocy chorym i cierpiącym. Dzięki takim ośrodkom i posłudze Cichych Pracowników Krzyża tysiące cierpiących wiernych znalazło miejsce wypoczynku oraz duchowej formacji w chorobie. A wszystko zaczęło się od wiary kilku osób, które modliły się o uzdrowienie pewnego cierpiącego chłopca. Kto nim był? Wspominany dzisiaj kapłan, bł. Alojzy Novarese.