Ta historia zaczyna się jak prawdziwe kino akcji, z wyraźnym konfliktem, bohaterami i tempem, a kończy na studyjnym spokoju, w którym ujęcia są wolne, rytm opowiadania niespieszny, a przemawiać zaczyna nie fabuła, tylko czas.
Ta historia zaczyna się jak prawdziwe kino akcji, z wyraźnym konfliktem, bohaterami i tempem, a kończy na studyjnym spokoju, w którym ujęcia są wolne, rytm opowiadania niespieszny, a przemawiać zaczyna nie fabuła, tylko czas. Taka wolta, taki twist, taki zwrot akcji stał się właśnie udziałem dzisiejszego patrona i to o jego życiu chciałbym państwu dzisiaj pokrótce opowiedzieć. Jeśli ta historia ma być wciągająca, to na początku wszystko musi być jasne – mamy zatem rok 1020, jesteśmy we Florencji, która nie wygląda jeszcze jak ta dzisiejsza i zasiadamy do stołu z ojcem i dwoma synami. Cała trójka to arystokraci, rycerze, ludzie nienawykli do słuchania poleceń. Naradzają się w związku ze zbliżającym się konfliktem – wojnę wypowiedziało Florencji bowiem inne miasto Italii. Gdy synowie wychodzą z domu ojca, jeden z nich, o imieniu Hugon, pada ofiarą płatnego mordercy. Ten cios ma pozbawić morale obrońców miasta, ale sprawia tylko, że rodzina zabitego poprzysięga krwawą zemstę. Wojna wybucha, trup ściele się gęsto jak to w kinie akcji, a drugi z braci podąża tropem mordercy Hugona. W końcu dopada go w wąwozie pod Florencją i podnosi miecz by pozbawić go życia. Ten jednak pada na kolana, rozkłada ręce, skłania głowę i prosi o miłosierdzie. Ostateczny cios mieczem nie pada. Są tacy, którzy mówią, że stało się tak dlatego iż w kalendarzu był właśnie Wielki Piątek. Inni utrzymują, że skruszony morderca wyglądał niczym żywa figura Chrystusa. Tak czy inaczej, nasz żądny krwawej zemsty młody arystokrata zawahał się, opuścił miecz i odjechał. Znaleziono go w pobliskim kościele, którym opiekowali się benedyktyni, jak modlił się przed figurą ukrzyżowanego Zbawiciela. Ponoć usłyszał wtedy w duszy słowa : „Ponieważ przebaczyłeś swojemu wrogowi, pójdź za Mną”. Tego właśnie dnia pewien bogaty i nawykły do rządzenia szlachcic z Florencji stracił swojego drugiego z synów, a Kościół zyskał świętego. I tutaj zaczyna się powoli zupełnie inny film, którego bohaterem zostaje benedyktyński zakonnik. Czy jednak ów młody człowiek, którego fachem było do tej pory wojskowe rzemiosło łatwo odnalazł się we wspólnocie mnichów, do których postanowił przystąpić? Nie. Szczególnie trudno przychodziła mu cnota posłuszeństwa, tym bardziej, że od młodości wpojono mu przekonanie o tym, że zawsze ma służyć pod właściwym sztandarem. Gdy więc nowego opata wybrano w zamian za pieniądze dane przez kandydata na klasztor, opuścił wspólnotę i zaszył się w odległych o 40 km od Florencji lasach w Vallombrosa. To tam zbudował sobie pustelnie i tam przez lata nauczył się żyć nowym życiem. Nie takim, którego kształt wyznaczała ludzka duma, próżność, chciwość lub zwykła głupota, lecz tym, którego narzucał las i otaczająca przyroda. Dla rycerza była to bezcenna lekcja pokory, którą odrobił tak dobrze, że do jego pustelni zaczęli schodzić uczniowie. Dlatego w Vallombrosie po latach wyrósł klasztor, i to nie jeden, i nowa wspólnota, której braci-pustelników zwano od miejsca zamieszkania - wallombrozjanami. Mnisi ci, żyli modlitwą i pracą w lesie, poznając go i dbając o niego oraz o zamieszkujące go zwierzęta. Stojący na ich czele rycerz-pustelnik, prawdziwy patron leśników, zmarł 12 lipca 1073 roku, a jego imię to? Jan. Wspominamy dzisiaj św. Jana Gwalberta.