Mamy odmienne daty i miejsca narodzin. Innych rodziców. Są pośród nas tacy, którzy mają rodzeństwo, ale nie brakuje też jedynaków.
Mamy odmienne daty i miejsca narodzin. Innych rodziców. Są pośród nas tacy, którzy mają rodzeństwo, ale nie brakuje też jedynaków. Ale pomimo tej nieprzebranej różnorodności wszyscy, i ja i państwo, mamy bliźniaka. Co prawda wyprzedził nas w przyjściu na świat o dobre 2000 lat, ale zapewniam, że z całą pewnością nie przyszliśmy na ten świat sami. On i my tworzymy, zgodnie z definicją, którą znajdziemy w Słowniku Języka Polskiego, „parę dwojga osobników urodzonych podczas jednego porodu”. Skomplikowane? Niemożliwe? A jednak. Co więcej nasz bliźniak, nasza pokrewna dusza, nasz towarzysz zmagań na tym łez padole jest dzisiaj wspominany przez Kościół i nosi imię Tomasz. Niektórzy nazywają go „niewiernym”, ale w Ewangelii wg św. Jana, która wspomina o nim najczęściej i najobszerniej, nazywany jest „Didymos”, co w języku greckim znaczy właśnie „bliźniak”. Bibliści do dzisiaj zachodzą w głowę, dlaczego otrzymał ten przydomek, ale wystarczy przecież tylko zerknąć na swoją własną historię życia, żeby zrozumieć skąd ten alias, to dookreślenie. Patrząc na życie św. Tomasza, patrzymy przecież na samych siebie. I żeby nie być gołosłownym. Kto z nas choć raz w swoim życiu wiary nie dał się ponieść emocjom? Może to był ten jeden, jedyny moment w czasie Pierwszej Komunii? Może wypadek przy bierzmowaniu? Może jakieś usłyszane kazanie, albo spotkanie charyzmatycznej wspólnoty? Tak czy inaczej, kto choć raz nie powtórzył za św. Tomaszem: "Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć" (J 11,16). Alleluja i do przodu! Czy to nie jest motto neofity? Ale mijają dni, miesiące i lata. Zapał stygnie, endorfiny przestają szaleć i nagle w czasie kolejnej niedzieli, gdy siadamy wspólnie z Jezusem do Ostatniej Wieczerzy, na Jego słowa: „Znacie drogę, dokąd Ja idę” odpowiadamy jak św. Tomasz: "Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?" (J 14,5). Czy doprawdy nigdy nie przemówiła przez nas w czasie Eucharystii Tomaszowa bezradność, mająca swoje źródło w niewiedzy, albo obojętności? Czy nie cisnęła nam się na usta ta wymówka, która pod płaszczykiem pytania, ukrywa niechęć do podjęcia jakiegoś bardziej zdecydowanego działania? A to jeszcze nie koniec tej bliźniaczej historii. Bo przecież, kiedy słyszymy świadectwa innych o tym, że Chrystus żyje, że zmienia życia, czy wtedy nie wpadamy w złość, niczym św. Tomasz, którego Apostołowie odnajdują poza Wieczernikiem? "Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę" (J 20,25), tak krzyczy do uczniów, którzy spotkali Zmartwychwstałego. Kto z nas choć raz się nie zirytował, nie odczuł zazdrości albo gniewu, gdy usłyszał o uzdrowieniach i cudach, które zdarzają się im. Tym innym, ale nie nam. I tutaj stają przed nami jeszcze dwa wielkie wydarzenia z życia św. Tomasza, ale żebyśmy mogli bliźniaczo ich doświadczyć musimy zrobić to co on. Wrócić do wieczernika i trwać na wytrwałej modlitwie. Wtedy wierzę, że padną z naszych ust słowa: "Pan mój i Bóg mój" (J 20,28) oraz staniemy się świadkami cudu, niczym św. Tomasz Didymos w czasie połowu ryb po zmartwychwstaniu Jezusa. A co będzie potem? Czas pokarze. Z cała pewnością wiemy, dokąd po dotknięciu Boga trafił św. Tomasz. Do Indii, gdzie oddał życie za wiarę w pobliżu miasta Madras.