To wyjątkowy moment w liturgicznym kalendarzu – oto wspominamy dzisiaj, ba nawet świętujemy, nie narodziny dla nieba – to jest dzień śmierci świętego – ale narodziny ziemskie.
To wyjątkowy moment w liturgicznym kalendarzu – oto wspominamy dzisiaj, ba nawet świętujemy, nie narodziny dla nieba – to jest dzień śmierci świętego – ale narodziny ziemskie. Taki przywilej stał się dotąd udziałem tylko Maryi oraz jego – św. Jana Chrzciela. Sam moment zwiastowania jego narodzin Zachariaszowi i łaska, która spłynęła na Elżbietę poprzez to niezwykłe poczęcie w podeszłym wieku są nam doskonale znane z Ewangelii św. Łukasza. A czego w związku z tymi narodzinami nie wiemy? Może tego, że były powtórzeniem schematu, który Żydzi doskonale znali, pasowały bowiem idealnie do schematu narodzin wielkich mężów Bożych Starego Przymierza. A schemat ten obejmował trzy podstawowe elementy: po pierwsze, przyszli rodzice są zwykle w podeszłym wieku i nie mogą mieć dzieci – wypisz wymaluj Elżbieta i Zachariasz; po drugie, Bóg - zwykle przez swego anioła - objawia się jednemu lub obojgu małżonkom i zapowiada poczęcie dziecka, wskazując jednocześnie na jego przyszłą misję; i po trzecie, sam Bóg nadaje imię dziecku, lub też imię to zostaje wybrane ze względu na objawienie się Boga – w tym przypadku Jan, z hebrajskiego oznacza tyle, co "Bóg jest łaskawy". Nic więc dziwnego, że przy narodzinach tego dziecka padało wśród zebranych, a potem szerzej, zadawane po całej okolicy, pytanie: ”Kimże będzie to dziecię?”. Na odpowiedź trzeba było jednak poczekać i to aż 30 lat. Mało tego, ci którzy stawiali w dniu narodzin Jana to pytanie, mogli się poczuć mocno zawiedzeni, gdy dowiedzieli się, że i Elżbieta i Zachariasz stosunkowo szybko osierocili syna, który zamiast iść do krewnych znika na pustyni i zaczyna prowadzić żywot anachorety, pustelnika. Mijają lata, a słuch o nim i o jego niezwykłych narodzinach dawno już przebrzmiał. Życiowe troski i historyczna zawierucha skutecznie zacierają na piasku ślady tego młodego człowieka. Jednak pewnego dnia pojawia się nad Jordanem, nad brodem w pobliżu Jerycha. Czasem widuje się go też w pobliżu Betanii i Salim. Dlaczego tak długo kazał na siebie czekać? No cóż, musiał skończyć 30 lat, bo dopiero wtedy w świetle prawa wolno mu było występować publicznie i nauczać. A nauczał tego, co już zapowiedział inny wielki prorok, Izajasz. Oto „Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!”. Że nie wystarczy w relacji do Boga przynależność do potomstwa Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. I na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał chrztu pokuty. To wtedy ludzie przypomnieli sobie o tym człowieku i o jego niezwykłych narodzinach. A on czekał. Czekał aż nadejdzie ten, który idzie za nim i jest od niego mocniejszy, a któremu nie jest godzien nosić nawet sandałów. A gdy w końcu się pojawił nad Jordanem, pozostało tylko dać o Nim świadectwo wobec tłumu, jak czytamy to w Ewangelii św. Jana: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata". Usłyszeli to Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana i poszli za Jezusem. Zatem „kimże było to dziecię”, którego narodziny dzisiaj świętujemy? Zaiste największym z narodzonych z niewiast – jak sam zaświadczył o nim Jezus Chrystus – łączącym w sobie Stary i Nowy Testament. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on, dopowiada dalej, cytowany przez Mateusza Ewangelistę, Jezus. Dlaczego tak powiedział? Może dlatego, że odtąd, przed każdym z nas stoi to samo życiowe zadanie, co przed Janem. Wystarczy tylko na nie odpowiedzieć, by królestwo niebieskie stało się naszym udziałem. Czy wiecie państwo co to za zadanie? Zaświadczyć o Jezusie, Bożym Synu. Słowem i czynem.