Niezbyt często się zdarza, żeby o świętym zaświadczał inny święty i to nie w formie traktatu, listu czy epitafium, ale opowiadania.
Niezbyt często się zdarza, żeby o świętym zaświadczał inny święty i to nie w formie traktatu, listu czy epitafium, ale opowiadania. Zatem oddajmy dzisiaj głos św. ks. Janowi Bosco, który w swoich „Wspomnieniach Oratorium” tak pisał o pierwszym spotkaniu z dzisiejszym patronem: „Była to druga niedziela października i mieszkańcy Morialdo obchodzili święto Macierzyństwa Maryi. Było to święto patronki osiedla i wszyscy byli weseli i zalatani. Na łąkach odbywały się zabawy i przedstawienia, występowali szarlatani i sztukmistrze. Stałem oparty o drzwi kościoła, z dala od widowisk, gdy ujrzałem kleryka. Był niewielkiego wzrostu, miał błyszczące oczy i dobrą twarz. Zaciekawiony i zachwycony podszedłem do niego i powiedziałem: 'Jeśli chce ksiądz obejrzeć jakieś przedstawienie z okazji naszego święta, to proszę mi powiedzieć, a chętnie księdza zaprowadzę'. Spojrzał na mnie i bardzo uprzejmie zapytał mnie, ile mam lat, czy się uczę, czy przystąpiłem już do pierwszej Komunii, czy chodzę do spowiedzi i na lekcje katechizmu. Odpowiedziałem mu skwapliwie, a potem ponowiłem propozycję: 'Czy chce ksiądz obejrzeć jakieś przedstawienie?'. 'Mój drogi przyjacielu – odpowiedział – dla księży widowiskiem są obrządki kościelne. Im więcej ludzi uczestniczy w nich z miłością, tym więcej jest spektakli, które radują serce kapłana. Naszymi przyjemnościami są: Msza święta, Komunia i Spowiedź i z nich wypływa najgłębsza radość. Czekam, aż otworzą kościół'. Przełamując obawy, odpowiedziałem mu na to: 'To, co ksiądz mówi, to prawda, ale przecież jest czas na wszystko: na pójście do kościoła i na rozrywkę'. Zaczął się śmiać, i dał mi odpowiedź, w której zawierał się jego program życiowy: 'Kto zostaje kapłanem, oddaje się Panu, i ze wszystkich rzeczy tego świata interesuje go tylko to, co może przynieść chwałę Bogu i służyć duszom ludzkim'. Tyle wspomnień ks. Bosco. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że każdy kleryk jest takim idealistą, ale nie każdy nim pozostaje. Szczególnie w zetknięciu z prozą życia, ot choćby taką z połowy XIX wieku z Italii, pełną rewolucyjnych, ale i antykościelnych zrywów w walce o zjednoczenie. Na całe szczęście ta sztuka nie udała się także i naszemu dzisiejszemu patronowi. Mówię na całe szczęście, bo w końcu żaden kleryk nie powinien służyć ideom, czyli swoim wyobrażeniom, tylko Bogu - a nasz patron swoją służbę Bogu w drugim człowieku potraktował tak poważnie, że Pius XI z okazji jego beatyfikacji nazwał go "perłą kleru Italii". Lud Turynu, gdzie kapłan ten spędził całe swoje życie, był w tym względzie mniej poetycki, a bardziej dosadny, dając dzisiejszemu patronowi przydomek kapelan szafotu. Dlaczego? Bo oprócz wszystkich obowiązków wynikających z bycia zwykłym piemonckim duszpasterzem i rektorem Instytutu Teologii Moralnej, nasz dzisiejszy święty z własnej woli stał się apostołem osadzonych, odwiedzając areszty i więzienia, które w tamtym czasie były przedsionkiem piekła. Opowiadał więźniom o Bożej miłości i miłosierdziu. Przez ponad 20 lat towarzyszył turyńskim skazańcom w drodze na szafot, bo egzekucje wykonywano publicznie, nazywając ich czule "szubienicznymi świętymi". Dlaczego tak? Ponieważ także dzięki jego posłudze byli wieszani bezpośrednio po spowiedzi. 23 czerwca 1860 roku, po krótkiej chorobie. w wieku zaledwie 49 lat, dołączył do nich i on sam: „nauczyciel kapłanów, ojciec ubogich, pocieszyciel chorych, doradca wątpiących, pociecha konających, dźwignia dla więźniów, zbawienie dla skazanych”. Tak nazwał dzisiejszego patrona w jednym z przemówień po jego śmierci św. Jan Bosco. Ale my wspominamy go dzisiaj jedynie pod jego imieniem i nazwiskiem. Znacie je państwo? Chodzi oczywiście o św. Józefa Cafasso.