Wspominamy dzisiaj w Kościele niezwykłego artystę - człowieka, który zamiast podejmować nieustanne próby zbliżenia się w swoim malarstwie do tajemnicy Absolutu, po prostu stanął pewnego dnia twarzą w twarz z Bogiem.
Wspominamy dzisiaj w Kościele niezwykłego artystę - człowieka, który zamiast podejmować nieustanne próby zbliżenia się w swoim malarstwie do tajemnicy Absolutu, po prostu stanął pewnego dnia twarzą w twarz z Bogiem. To niezwykłe wydarzenie miało miejsce w jego malarskiej pracowni w Krakowie gdzieś około roku 1884, jednak Bożego oblicza nie zobaczył ani na swoim płótnie, ani w doświadczeniu mistycznym. Ujrzał je za to w twarzy biedaka, któremu użyczył schronienia. To wraz z tym odkryciem w życiu dzisiejszego patrona zaszła tak głęboka zmiana, że 25 sierpnia 1887 roku przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. I pod takim właśnie imieniem jest dzisiaj wspominany, jako założyciel Zgromadzenia Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie "albertynami", którzy przejęli od miasta Krakowa zarząd nad ogrzewalnią dla mężczyzn przy ulicy Piekarskiej. W niecały rok później brat Albert wziął również pod swoją opiekę ogrzewalnię dla kobiet, a grupa jego pomocnic, którymi kierowała siostra Bernardyna Jabłońska, stała się zalążkiem "albertynek". Jeszcze za jego życia powstało 21 takich placówek, gdzie potrzebujący otaczani byli opieką 40 braci i 120 sióstr. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być "dobrym jak chleb". Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od wielu lat było również jego udziałem. Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn. Było Boże Narodzenie 1916 roku. Czy to nie piękny obraz przedstawiający dzisiejszego patrona św. Brata Alberta Chmielowskiego? Piękny, ale niepełny. Bo z jego życiem, było trochę tak, jak z jego najważniejszym i najpiękniejszym obrazem, uważanym za jedno z najlepszych polskich płócien o tematyce religijnej. Przedstawia Chrystusa, którego Piłat pokaże za chwilę ludziom zebranym na dziedzińcu. Według relacji Leona Wyczółkowskiego obraz zaczął powstawać w 1879 w kościele św. Ducha we Lwowie. Potem przez wiele lat towarzyszył Chmielowskiemu, ale nie został ukończony. Jak sam pisał, obszedł się z nim jak ostatni partacz, a dokończył „po rzemieślniczemu”, gdy został zmuszony podarować go arcybiskupowi większemu Lwowa obrządku greckokatolickiego Andrzejowi Szeptyckiemu. Co z obrazem działo się dalej? W 1941 arcybiskup podarował go do stworzonego przez siebie unickiego muzeum archidiecezjalnego. W roku 1946 wszystkie eksponaty z tego muzeum włączono do Galerii Sztuki Ukraińskiej, ale nie ten obraz, bo był religijny. Nie został jednak zniszczony, tylko schowany głęboko do magazynu. Po 15 latach rozpoznali go w magazynie polskich zabytków na przedmieściach Kijowa Jan Majda, pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego, oraz siostra Olga Moskalewicz. Rozpoczęły się pertraktacje na temat jego odzyskania. Ostatecznie radzieckie Ministerstwo Kultury i Sztuki zgodziło się go oddać w zamian za inny obraz 20 lipca 1978 roku. Konieczna była oczywiście renowacja odzyskanego dzieła, które wyszło spod pędzla św. Brata Alberta Chmielowskiego. I dopiero wtedy, niemal 100 lat od namalowania, obraz trafił wreszcie 17 czerwca 1985 na ołtarz główny kościoła – sanktuarium Brata Alberta w Krakowie przy ulicy Woronicza 10. Czy wiecie państwo jaki tytuł nosi to płótno, które tak idealnie odzwierciedla długą i pokręconą drogę dzisiejszego patrona na ołtarze? To „Ecce Homo” - portret Chrystusa, w którym dopatrzyć się można rysów twarzy każdego z nas. Bo każdy z nas jest przez ukochanym dzieckiem Boga. Św. Brat Albert potrafił dostrzec to w najuboższych.