Są dzisiaj tacy – i jest ich wcale niemało – którzy prostytucję uznają za absolutnie zwyczajne zajęcie.
Są dzisiaj tacy – i jest ich wcale niemało – którzy prostytucję uznają za absolutnie zwyczajne zajęcie. Zapytani dlaczego tak sądzą, powiedzą coś o wolnej woli, prawie do swojego ciała i o tym, że opodatkowanie najstarszego zawodu świata wyrwie go z rąk półświatka. No i konieczność przeprowadzania obowiązkowych badań wyjdzie wszystkim na zdrowie. Gdyby jednak te recepty na prostytucję usłyszała dzisiejsza patronka prychnęłaby pewnie z irytacją. Dlaczego? Bo całe swoje dorosłe życie poświęciła na to, by pomagać ofiarom prostytucji. Po raz pierwszy spotkała się z nimi w szpitalu San Juan de Dios w Madrycie. Nie była jednak ani lekarzem, ani pielęgniarką, to jeszcze nie był ten czas. W połowie XIX wieku w Hiszpanii, kobieta z tzw. dobrego domu mogła bez obaw o swoją reputację spotkać prostytutkę jedynie w czasie prowadzenia charytatywnej działalności w przytułku lub szpitalu. Nasza patronka miała wtedy około 25 lat i to, co zobaczyła oraz usłyszała zmieniło ją nie do poznania. Postanowiła więc przekroczyć granicę dobrego smaku i zasad, i zacząć działać, a nie jedynie załamywać ręce, nad losem kobiet, które podjęły się nierządu. Zaczęła więc od tego, że 21 kwietnia 1845 roku otworzyła szkołę z internatem, przeznaczoną dla kobiet porzucających prostytucję. Zapewniała im miejsce do spania, posiłek i naukę, ale nie była naiwna. Dostrzegała, że powodów, dla których kobiety wybierały tę właśnie drogę zarobku, jest dużo więcej niż tylko bieda – od czegoś trzeba było jednak zacząć. I gdyby oceniać trafność tej inicjatywy po jej owocach, to kobieta, którą wspomina dzisiaj Kościół, trafiła w dziesiątkę. Jej szkoła błyskawicznie zaczęła się rozrastać, a kobiet z ulicy, które chciały się uczyć i rozpocząć inne życie przybywało w zawrotnym tempie. Jak jednak miała sobie z tym tempem poradzić młoda hiszpańska szlachcianka? Jak miała nie zagubić się w tej pracy, jak odnaleźć to co najwłaściwsze w natłoku różnych ludzkich historii i dramatów? Tutaj potrzebny był cud i cud ten się wydarzył w czasie rekolekcji, jakie odprawione zostały dla niej i dla innych wolontariuszek, które w ciągu dwóch lat wokół siebie skupiła. Cud był na pierwszy rzut oka niepozorny – żadna tam lewitacja, bilokacja czy uzdrowienie. Po prostu dzisiejsza patronka otrzymała wiarę. Wiarę tak wielką w rzeczywistą obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, że nie miała żadnej wątpliwości, co do skuteczności próśb kierowanych do Bożego Syna ukrytego w Hostii. Mówiąc prosto – była pewna, że o cokolwiek będzie Chrystusa prosić, otrzyma to. Uzbrojona w taki oręż ruszyła do walki o każdą kobietę, która sprzedawała swoje ciało na ulicy. Kolejne lata i coraz to nowe odwiedzane zaułki uświadomiły jej jednak, że sama temu zadaniu nie podoła. Dlatego 1 marca 1856 roku powstało z jej inicjatywy zgromadzenie Sióstr Służebnic Adoratorek Najświętszego Sakramentu i Miłosierdzia. Bo też siostry miały dwa zadania – czerpać siłę z adoracji i używać jej do pomocy kobietom. Założycielka tego dzieła zyskała dla niego aprobatę nie tylko Kościoła, ale i królowej Izabelli II. Zmarła 24 sierpnia 1865 roku niosąc pomoc ofiarom epidemii cholery w Walencji. Czy wiecie państwo kto taki? Święta Maria Michalina od Najświętszego Sakramentu, z którego czerpała siłę do nieustannego wyciągania ręki w stronę potrzebujących opieki kobiet.