Dzisiejszy patron mógłby właściwie zostać przez nas niezauważony. W końcu mowa o młodym Florentczyku, który urodził się pod koniec 1355 lub na początku 1356 roku i swoje życie związał z dominikanami.
Dzisiejszy patron mógłby właściwie zostać przez nas niezauważony. W końcu mowa o młodym Florentczyku, który urodził się pod koniec 1355 lub na początku 1356 roku i swoje życie związał z dominikanami. Tu otrzymał święcenia kapłańskie, tu wcześnie wybrano go przeorem w Santa Maria Novella. Mianowany wikariuszem generalnym z zadaniem przygotowania reformy, wywiązał się z tego znakomicie. Tak dobrze, że w roku 1393 został wikariuszem dla wszystkich zreformowanych domów na terenie całej Italii. Zasłynął jako kaznodzieja, był doradcą papieża Grzegorza XII i arcybiskupem Dubrownika. Zmarł 10 czerwca 1419 roku. To tyle o dzisiejszym patronie, punktów zaczepienia w jego życiorysie brak. No chyba, że wspomnimy o tym, że się jąkał – bo istotnie płynność jego mowy pozostawiała sporo do życzenia. On tymczasem, zupełnie tym nie zniechęcony, jak gdyby nigdy nic wstąpił do najbardziej wygadanej wspólnoty zakonnej – Zakonu Kaznodziejskiego. Ktoś powie, że pewnie był bogaty z domu i politycznie było go przyjąć. Albo, że dominikanie potrzebowali też „milczących wołów”, by korzystając z ich wiedzy inni, ci bardziej wygadani współbracia, mogli kaznodziejsko błyszczeć. Tak oczywiście być mogło, ale nie w przypadku dzisiejszego patrona, który choć – jak to już zostało powiedziane – okrutnie się jąkał, to został wielkim kaznodzieją. Jak to możliwe? Okazuje się, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, szczególnie, gdy o przysługę poprosi go święty. A właściwie święta - Katarzyna ze Sieny – którą bohater naszej niepozornej historii osobiście poznał, której nauczaniem się zachwycił, i za wstawiennictwem której rozwiązał mu się język. A gdy już się rozwiązał, to właściwie nie przestawał już odtąd chwalić Boga. I tutaj jest miejsce na ową drugą intrygująca rzecz związaną ze wspominanym dzisiaj patronem. Chodzi o to co i z jakim żarem głosił. „Wiara i nadzieja mają swoją podstawę tylko w ludziach, miłość zaś w Bogu; wiara może góry przenosić, miłość zaś góry i niebo, i ziemię stwarza; wiara zachęca stworzenia, aby pilnie usiłowały dążyć do raju - miłość prosi Boga, by jak płomień zstąpił na ziemię, tak aby człowiek drogą Jego miłości mógł dojść do nieba. Wiara mówi: służ, człowieku, Bogu twojemu, tak jak się należy, a miłość: Ty, Boże, stań się człowiekiem i służ człowiekowi, bo jest Ci winien więcej, niż posiada. Wiara mówi: pukaj, człowieku, do nieba, by ci otworzono. A miłość: rozedrzyj, Boże, niebo, aby się otwarło dla człowieka. Wiara uczy człowieka umierać dla miłości Boga, miłość zaprasza Boga, aby jako Bóg umarł dla człowieka i jako człowiek dla Boga swego. Wiara człowiekowi ukazuje Boga z daleka, miłość przyprowadza człowieka do Boga i jak Boga czyni człowiekiem, tak człowieka czyni Bogiem. Wierze podlegają słudzy, miłości - synowie, święci i umiłowani.” Konia z rzędem temu, kto w tych słowach rozpozna zacinającego się młodego chłopaka, który pewnego dnia stanął na dominikańskiej furcie prosząc o przyjęcie do wspólnoty. Jako się rzekło: „Dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Kto został tak hojnie obdarowany przez Boga? Bł. Jan Banchini (zwany także Janem Dominici od imienia jego ojca, Dominika).