W życiu dzisiejszej patronki wszystko zaczęło się od kryzysu. Oto jej ojciec, bogaty kupiec ze Sieny, postanowił wraz z żoną i córką udać się do Rzymu, by pomnożyć majątek.
W życiu dzisiejszej patronki wszystko zaczęło się od kryzysu. Oto jej ojciec, bogaty kupiec ze Sieny, postanowił wraz z żoną i córką udać się do Rzymu, by pomnożyć majątek. Zamiast jednak tego, wpadł w długi i musiał szybko znaleźć dla swojej jedynaczki stosowne miejsce zamieszkania i nauki. Wybór padł na dom pewnej arystokratki, która przyjęła ją jak własną córkę, a gdy ta skończyła 20 lat znalazła dla niej świetną partię – majordomusa, czyli zarządcę domu księcia Chigi, pana Domenico Taigi. Ona była łagodna i mądra, on co prawda porywczy, ale za to szczery katolik, pracujący nad wadami swego charakteru. Poza tym byli młodzi, stać ich było na piękne stroje, muzykę i inne rozrywki. Ale zaraz... czy wszystko co ważne w życiu dzisiejszej patronki nie miało się zacząć od kryzysu? Jeśli tak, to trochę za dużo jest tutaj tego dolce vita. Zatem do kryzysu ekonomicznego, który zmusił ją by za młody zamieszkała w Rzymie, dodajmy jeszcze kryzys duchowy. Przeczucie, że jej życie pomimo tych wszystkich przyjemności, jest tak naprawdę puste. I to z takim nastawieniem poszła pewnego razu do bazyliki Świętego Piotra, i napotkała wzrok pewnego nieznajomego kapłana. Był to, jak się potem okazało, cieszący się opinią prawdziwie świątobliwego ksiądz Angelo Verardi. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, miały miejsce niezależnie od siebie dwa wydarzenia – ona poczuła pragnienie bliskości z Bogiem, on zaś usłyszał głos: „Przyjrzyj się tej młodej kobiecie. Pewnego dnia zwróci się do ciebie, a wtedy doprowadź ją do nawrócenia, gdyż to Ja wybrałem ją, aby została świętą”. Co było dalej? Przez jakiś czas nasza patronka walczyła z sobą, będąc rozdartą pomiędzy życiem światowym, a życiem modlitwą i Eucharystią. Kiedy w końcu udała się do kościoła, aby przystąpić do spowiedzi i owo pogłębione duchowe życie rozpocząć, w konfesjonale usłyszała takie oto słowa: „Nareszcie jesteś”. I tak oto młoda małżonka majordoma Teigi odeszła od konfesjonału z radością, iż odnalazła wreszcie drogę, która pragnie podążać. Spytacie państwo, czy również jej małżonek podzielał tę radość? Tak, bo ta młoda kobieta w żaden sposób nie zamierzała odrzucać wszystkich dotychczasowych obowiązków żony i matki, a miała co robić przy siódemce dzieci. Z drugiej jednak strony równocześnie rozpoczęła niezwykłą, pełną mistycznych doświadczeń i cudów, drogę cichej apostołki Jezusa Chrystusa. Mówię apostołki, bo w jednej z wizji Jezus wyraźnie jej powiedział: „Przeznaczyłem cię do tego, byś nawracała dusze i pocieszała osoby każdego stanu”. I nie były to słowa na wyrost, bo wieść o tym, że pewna mieszka w Rzymie pewna świątobliwa niewiasta, rozeszły się po mieście lotem błyskawicy. Miarą jej świątobliwości był po pierwsze dar ogarnięcia życia domowego i duchowego. Dalej były cuda, uzdrowienia, czytanie w sumieniach, proroctwa. Do domu państwa Teigi zaczęli po radę i duchową pomoc przychodzić nie tylko prości ludzie, ale także biskupi, politycy, a nawet władcy, jak choćby królowa Etrurii Maria Luiza Bourbon. Co ciekawe, przy całym tym niezwykłym obdarowaniu przez Pana Boga, nasza patronka była tak skromna, iż jej własne dzieci o wszystkich tych nadzwyczajnych sprawach związanych z ich mamą, dowiedziały się dopiero po jej śmierci, to jest po 9 czerwca 1837. Kto był aż tak skromną mamą, żoną i mistyczką? Bł. Anna Maria Taigi.