Wybitny filozof i duszpasterz zmarł 20 lat temu w Krakowie.
Ksiądz Józef Tischner zmarł 28 czerwca 2000 r. po kilkuletnich zmaganiach z chorobą nowotworową. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w niedzielę 2 lipca najpierw w Krakowie, a potem w Łopusznej, gdzie spoczął na cmentarzu. Pozostawił po sobie kilkadziesiąt książek, dziesiątki audycji radiowych i telewizyjnych, wiele tysięcy słuchaczy, którzy uczęszczali na jego wykłady i kazania. Wciąż ukazują się nowe zbiory jego niepublikowanych wcześniej tekstów.
- Dla wielu ludzi on jest interesujący przede wszystkim jako ksiądz, który potrafił wyłamać się ze schematów i był symbolem szerokiego myślenia, otwartego także na tych, którzy stoją z dala od Kościoła - mówi biograf Tischnera Wojciech Bonowicz. Jak podkreśla, intrygująca jest różnorodność jego zaangażowań. - Każdy, od przedszkolaka do profesora uniwersytetu, mógł coś od niego zaczerpnąć - uważa, dodając że w każdej dziedzinie zaangażowania ks. Tischner był autentyczny i przekazywał to samo, to znaczy nadzieję.
- On był zanurzony w życiu. Jednak ważniejsze wydaje mi się to, że przy nim po prostu chciało się żyć. Po spotkaniu z nim zawsze miałem poczucie, że coś trzeba ze swoim życiem zrobić, nie można roztrwonić tego, co się dostało - wspomina W. Bonowicz.
Czytaj też: 10 ważnych myśli ks. Tischnera o wierze, Kościele i spotkaniu z drugim człowiekiem
Umierający filozof czytał "Dzienniczek" św. Faustyny. W Krakowie budowało się sanktuarium, potrzebne było duchowe i filozoficzne zaplecze tego dzieła. Biskup Kazimierz Nycz poprosił o stworzenie takich tekstów zmagającego się z chorobą Tischnera, który chyba nie miał wcześniej "Dzienniczka" w rękach. - Co ciekawe, Tischner czytał "Dzienniczek" w kontekście wcześniejszych filozoficznych interpretacji miłosierdzia. Znalazł w nim przejmujące świadectwo, że wiarę, religię można przeżywać bez cierpiętnictwa, nawet wtedy, gdy rzeczywiście się cierpi. Że cierpiąc, można także być miłosiernym - dla siebie, dla innych, a nawet, jak pisał, dla Boga - mówi biograf kapłana. - On sam w tym czasie musiał się konfrontować z coraz większym bólem. Myślę, że ta lektura bardzo mu pomogła - stwierdza.
Przejmująca jest korespondencja, jaką Tischner prowadził w czasie choroby z Janem Pawłem II. Po krótkim spotkaniu w Krakowie w 1999 r. papież, poruszony jego widokiem, napisał bardzo osobisty list - że było ono dlań jak spotkanie z Hiobem. To dało początek głębokiej wymianie myśli na temat sensu cierpienia.
Zdaniem W. Bonowicza, bez ks. Tischnera byłoby nam dużo trudniej, bo on pomagał i pomaga nadal wielu ludziom trwać w Kościele i ten Kościół zmieniać. Poza tym był otwarty na "inne dzieci Kościoła", na ludzi inaczej myślących, będących często na zewnątrz, ale zainteresowanych tym, co Kościół mówi i co się w nim dzieje.
- Nie lekceważył ich głosów, nie traktował krytycznych uwag jako niesprawiedliwych ataków. Dla tych ludzi Tischner był adresem, pod który bez obaw mogli się udać. Takich adresów dzisiaj brakuje - ocenia W. Bonowicz.
Jak podkreśla, ks. Tischner był "życiodajny", czyli miał w sobie światło i energię, która pchała innych do życia. - Była w nim autentyczna radość, jego stosunek do ludzi był generalnie afirmatywny. Lubił wchodzić w polemiki, ale nie było w nim niechęci wobec tych, którzy się z nim spierali - opowiada pisarz.
- Myślę, że chciał nam pokazać, iż nie musimy określać swojego miejsca w świecie przez podkreślanie różnic i wskazywanie zagrożeń czyhających dookoła. Nawet w tych, którzy wydają się nam dalecy, obcy, możemy odnaleźć coś, co będzie nam bliskie, co jest zbieżne z naszymi własnymi poszukiwaniami - podsumowuje.
- Tischner był "życiodajny", czyli miał w sobie światło i energię, która pchała innych do życia - uważa jego biograf. Archiwum prywatne rodziny TischnerówWywiad z Wojciechem Bonowiczem w 20. rocznicę śmierci ks. prof. Józefa Tischnera można przeczytać w bieżącym numerze "Gościa Niedzielnego".