Czytając o dzisiejszym patronie, przypomniałem sobie słowa, które w czasie homilii wypowiedział ks. abp Grzegorz Ryś.
Czytając o dzisiejszym patronie, przypomniałem sobie słowa, które w czasie homilii wypowiedział ks. abp Grzegorz Ryś. Zanim jednak do tych słów dojdę, wcześniej zaprezentuję jego, św. Augustyna z Canterbury. Żył w VI wieku i wszystko na to wskazuje, że był opatem benedyktyńskiego klasztoru św. Andrzeja w Rzymie. W końcu z jakiego innego powodu, zostałby w roku 596 postawiony przez papieża na czele grupy 40 mnichów, którzy mają się udać z Dobrą Nowiną do Anglii? I jeszcze ta sakra biskupia, którą za zezwoleniem Ojca św. przyjął już w drodze, z rąk biskupa Arles. No a potem cała grupa dociera na północne wybrzeże Galii, gdzieś w okolice Calais. Jest początek roku 597 roku, wieje porywisty mroźny wiatr, a wody Kanału La Manche są wzburzone. I choć od Anglii dzielą ich już tylko 33 km, to żaden z benedyktynów, nawet św. Augustyn, nie pali się by wsiąść do łodzi i pokonać ten króciutki dystans. Zamiast tego decydują się napisać do papieża list z pytaniem, czy na pewno mają wyruszyć z Dobrą Nowiną właśnie tam. Przecież dotychczasowe próby ewangelizowania tej wyspy kończyły się porażką, ostatni chrześcijanie chronili się w górach Walii, a do tego szansa schwytania i trafienia na targ niewolników, graniczyła z pewnością. Dlatego właśnie zakonnicy pod wodzą dzisiejszego patrona, zamiast pokonać owe marne 33 km na pokładzie statku, wolą słać list do Rzymu – z Calais to jakieś 1560 km. Ku ich przerażeniu odpowiedź przychodzi jednak szybko. „Idźcie, w imię Boże! - pisze do nich św. Grzegorz Wielki, papież, tak samo zresztą jak i oni benedyktyn - Im większe przeszkody, większa korona nagrody! Niech łaska Wszechmogącego Boga chroni was i umożliwi mi oglądanie owoców waszej pracy w domu niebiańskim! Choć nie mogę dzielić waszych trudów będę miał udział w waszych żniwach, bowiem Bóg wie, że nie brak wam dobrej woli”! Cóż było robić... nasz dzisiejszy święty wsiada więc z 40 współbraćmi na okręt i obiera kurs na wybrzeże Anglii, wprost w paszczę lwa. Ląduje na wyspie w Wielkanoc roku 597, czego widomym znakiem, jest po dziś dzień krzyż-obelisk w Ebbsfleet. Zamiast jednak śmierci, spotyka ich wszystkich życzliwe przyjęcie ze strony króla Kentu, Etelberta, na ten czas jeszcze poganina, ale w niedalekiej przyszłości świętego. Otóż król razem z małżonką, Bertą, córką chrześcijańskiego władcy Paryża, nie tylko zgadza się, by zakonnicy głosili w jego królestwie Dobrą Nowinę, ale i sam postanawia po pewnym czasie przyjąć chrzest, a nawet oddaje misjonarzom kawałek ziemi w Canterbury, by postawili tam kościół – zalążek późniejszej katedry, która na 1000 lat stanie się siedzibą katolickich prymasów Anglii, spośród których św. Augustyn z Canterbury jest pierwszym. A teraz, skoro już wszystko o nim wiemy, czas wrócić do abp Grzegorza Rysia i jego słów, które prosto wyjaśniają to, dlaczego chwała nieba stała się udziałem dzisiejszego patrona. Cytuję: „Na czym polega cud przejścia przez Morze Czerwone? Nie na tym że się woda rozstąpiła – Pan Bóg może przecież zrobić wszystko. Prawdziwy cud polegał na tym, że Żydzi przeszli przez to morze, że się odważyli wejść w środek tego morza.” Chciałoby się dopowiedzieć, że zaufali Bogu, tak jak wiele wieków później św. Augustyn z Canterbury stawiający stopę na angielskiej plaży. A propos wiecie kiedy umarł? 26 maja 604 lub 605 roku mając na swym koncie ok. 10.000 ochrzczonych mieszkańców Anglii.