Urodziła się we Florencji, w bogatej rodzinie. Na tyle bogatej, że stać ją było na posłanie swej jedynej córki do szkoły z pensjonatem, prowadzonej przez siostry zakonne.
Urodziła się we Florencji, w bogatej rodzinie. Na tyle bogatej, że stać ją było na posłanie swej jedynej córki do szkoły z pensjonatem, prowadzonej przez siostry zakonne. I to mogło oczywiście ukształtować jej serce tak, by było bardziej skłonne do przylgnięcia do Boga i Jego spraw. Podobnie mogła wpłynąć na nią pierwsza Komunia św. przyjęta w wieku lat 10 i odtąd przyjmowana już w każdą niedzielę i święto, co w XVI wieku było pewną ekstrawagancją. Jednak to 12 rok życia zmienił ją całkowicie. Czy może wtedy została sierotą albo spotkało ją jakieś inne trudne doświadczenie, jak często ma to miejsce w przypadku świętych? Nie. Wtedy raczej zyskała drugą mamę i to na oczach tej pierwszej – oto bowiem w czasie wspólnej modlitwy doznała niezwykłej łaski rozmowy z Matką Bożą. A raz doświadczywszy tego, pragnęła odtąd takiej bliskości z Maryją i Jezusem już zawsze. Dlatego bez żadnych oporów ze strony rodziców, ich jedyna córka tak szybko, jak tylko to było możliwe w świetle prawa, wstąpiła do karmelitanek w rodzinnej Florencji. Dlaczego akurat do nich? Bo one jedne miały w tamtym czasie prawo do codziennej Komunii św. I faktycznie odtąd życie tej świętej było już tylko usiane różami – to znaczy piękno miłości do Boga, nierozerwalnie splotło się w nim z cierpieniem. Cierpieniem, na które dobrowolnie się zgodziła, by choć w niewielkim stopniu ulżyć w bólu, jaki Boży Syn znosił dla zbawienia ludzi. To z tego powodu z rąk Chrystusa przyjęła w czasie powtarzających się widzeń i ekstaz cierniową koronę, stygmaty, ale także mistyczną obrączkę jako znak duchowych zaślubin. Czy jednak owa niezwykła z Nim bliskość, trwała w jej życiu nieprzerwanie? Otóż nie. Jej udziałem były długotrwałe i uporczywe okresy oschłości oraz duchowego opuszczenia, które zgodziła się przyjąć ze względu na dobro Kościoła i swoich współsióstr. Tak jak i wezwanie do radykalnej ascezy – snu tylko 5 godzinnego na sianie i spożywania tylko chleba i wody. Szaleństwo, powiedzą niektórzy, powtarzając słowa, które dzisiejsza patronka słyszała pod swoim adresem za swego życia. Radykalne pójście za swoim Oblubieńcem, powiedzą inni. My natomiast przytoczmy na koniec jej własne słowa, które być może rzucą nieco światła na jej życiowe wybory. "Nie przestawaj zachęcać i nakłaniać wszystkich (…) by [rozpalili] w sobie nowy ogień miłości do Boga, tak by ich pierś aż parzyła; i żeby tak wielki stał się [ów] płomień (...), żeby [mógł] tym sposobem rozgrzać wiele serc zamrożonych w miłości własnej, we własnej woli i w pożądaniu rzeczy tej ziemi. (…) Bóg jest komunikatywny, [dlatego] my również musimy być takimi, w opowiadaniu o światłach, które Bóg nam komunikuje. Szczególnie o tych światłach, które mogą pomóc sprowadzić do Niego na powrót Jego stworzenia." Jeżeli ta rada ma jakiś związek z szaleństwem, to tylko miłości Boga. Czy wiecie państwo, kto aż tak Go ukochał? Święta Maria Magdalena de Pazzi, która zmarła 25 maja 1607 roku, licząc sobie 41 lat.