Czytam raz, czytam drugi i nic. To znaczy jest wszystko, co potrzeba, by krótko zaprezentować dzisiejszą patronkę, ale jednocześnie nie ma nic
Czytam raz, czytam drugi i nic. To znaczy jest wszystko, co potrzeba, by krótko zaprezentować dzisiejszą patronkę, ale jednocześnie nie ma nic. W sensie - nic nadzwyczajnego, zmuszającego do jakiejś głębszej religijnej refleksji w związku z jej osobą. Ot, kolejna zakonnica z przełomu XVIII i XIX stulecia, która - tym razem we Francji - swoje życie poświęciła Bogu, ucząc dzieci oraz opiekując się chorymi i biednymi. To wszystko jest oczywiście z całą pewnością piękne, a efektem pracy naszej świętej jest Instytut Sióstr Miłosierdzia pod patronatem św. Wincentego a Paulo, ale... no właśnie. Kto za chwil parę będzie jeszcze pamiętał o świętej Joannie-Antydzie Thouret, tak podobnej do tylu innych? I w tym właśnie momencie mój wzrok padł na takie oto zdanie, opisujące dzisiejszą patronkę: „Mała Giovanna, słaba i niezbyt urodziwa, wydawała się być wprost skazana na krótkie życie pełne cierpienia.” Czyli co? Czyli od urodzenia, ludzie ją po prostu skreślili. W ich oczach ta życzliwa i nieco melancholijna dziewczyna nie stanowiła wielkiej wartości. Gdy więc nagle umiera jej mama, a całe ubogie gospodarstwo spada na barki naszej patronki, nikt nie wierzy, że ona udźwignie taki ciężar. Mija tymczasem 6 lat, a dom rodzinny, jak stał, tak stoi, a jej młodsze rodzeństwo jest zaopiekowane. Cud? Tak, bo siłę do zmagania się z codziennością czerpała nie z siebie – dość chorowitej nastolatki – tylko z Boga, któremu wszystko to, z czym sama sobie nie daje rady, zawierza. Kiedy najmłodsze dzieci są wreszcie odchowane, nasza patronka opuszcza dom ojca i decyduje się wstąpić do szarytek w Paryżu. I tu także, niejako na wstępie objawia się jej słabość, i tutaj także siostry mają spore wątpliwości, czy nowicjuszka z takim słabym zdrowiem poradzi sobie w klasztorze. Co zatem robi św. Joanna-Antyda Thouret? Oddaje swoje zdrowie w ręce Boga, a Ten postanawia, że młoda zakonnica wyzdrowieje ku zaskoczeniu wszystkich wokół. Potem jest Francuska Rewolucja, która wszystkim kapłanom i zakonnicom nakazuje złożyć przysięgę na konstytucję. Widząc tę wątłą zakonnicę nikt nie przypuszcza, że za chwilę publicznie odmówi wypowiedzenia posłuszeństwa papieżowi i przełożonym. A tymczasem robi to, za co zostaje dotkliwie pobita. Potem jest rozwiązanie jej zgromadzenia i długa tułaczka po krewnych rozsianych po Europie, by gdziekolwiek zagrzać miejsca na dłużej. Ostatecznie wraca do rodzinnej diecezji w Besançon i bezradnie rozkłada ręce. Nawet ona nie widzi dla siebie żadnych perspektyw w świecie postawionym na głowie po epidemii Francuskiej Rewolucji. Trwa to 2 lata, podczas których prosi Boga, by wskazał jej co ma dalej robić. I nagle biskup miejsca zwraca się do niej z prośbą, by założyła bezpłatną szkołę dla dziewcząt oraz kuchnię dla ubogich chorych. Inicjatywa szybko rozrasta się do Instytutu Sióstr Miłosierdzia, którego nowe domy powstają we Francji, Szwajcarii i we Włoszech, dokąd wraz ze swoim dziełem została osobiście zaproszona przez matkę Napoleona Bonaparte. Czy wiecie państwo, gdzie św. Joanna-Antyda Thouret umiera? W Neapolu w roku 1826. I tak ta, która urodziła się „słaba i niezbyt urodziwa, i wydawała się być wprost skazana na krótkie życie pełne cierpienia.” odchodzi z tego świata licząc sobie 61 lat. Prawdziwie, kamień odrzucony przez budujących, potrafi stać się z Bożą pomocą kamieniem węgielnym.