Ostatnio wpadł mi w oko pewien satyryczny obrazek autorstwa Andrzeja Mleczki. Przedstawiony na nim mężczyzna stoi w garniturze na tle gmachu Sejmu i mówi do dziennikarki: „Jestem człowiekiem głęboko wierzącym. Codziennie w modlitwie rozmawiam z Bogiem i wielokrotnie przekonałem go, że to ja mam rację
Ostatnio wpadł mi w oko pewien satyryczny obrazek autorstwa Andrzeja Mleczki. Przedstawiony na nim mężczyzna stoi w garniturze na tle gmachu Sejmu i mówi do dziennikarki: „Jestem człowiekiem głęboko wierzącym. Codziennie w modlitwie rozmawiam z Bogiem i wielokrotnie przekonałem go, że to ja mam rację.” Otóż im dłużej się nad tym rysunkowym żartem zastanawiam, tym jaśniej dociera do mnie, że z dzisiejszą patronką było dokładnie na odwrót. I dlatego to ona została wyniesiona do chwały ołtarzy, a ów manifestujący pobożność polityk w najlepszym razie jest tylko śmieszny. Kogo zatem wspominamy 22 maja? Św. Joachimę de Vedrunę, urodzoną pod koniec XVIII wieku Hiszpankę. Już jako mała dziewczynka czuła wyraźnie miłość Boga i to do tego stopnia, że właściwie każda rzecz z tą miłością jej się kojarzyła. Przykład? Gdy uczyła się szyć, to igła kojarzyła jej się z cierniem z korony, a nitka ze sznurami, którymi ciało Jezusa przywiązane było do belki krzyża, gdy szedł na Golgotę. Niestety, na życie zakonne była jeszcze zbyt młoda. Gdy zaś miała już 16 lat, został jej przedstawiony przyszły małżonek, Teodor de Mas. Joachima daleka była od ślubu, ale o radę zapytała spowiednika. Ten odparł – może to jest wola Boża? Czy tak było w istocie, oceńcie państwo sami. Teodor wkrótce po sakramentalnym 'tak' wyznaje swojej żonie, że on także od zawsze marzył o życiu zakonnym. I choć musiał wziąć ślub, i powinien mieć dzieci, które odziedziczą majątek, to chciałby uczynić to małżeństwo prawdziwie świętym. Przez 17 lat żyją ze sobą pobożnie i zgodnie, a na świat przychodzi aż dziewiątka ich dzieci. Niestety w międzyczasie wybucha w Hiszpanii powstanie przeciwko Napoleonowi, mąż Joachimy ginie, ona sama wpada w biedę, a do tego musi dosłownie walczyć z krewnymi o należny jej dzieciom spadek po ojcu. Gdy w końcu otrzymuje dobra w Manso Escorial, gdy zabezpiecza przyszłość dzieci, rodzi się w niej na nowo pragnienie pójścia do klasztoru. Zanim jednak podejmie taką decyzję, pyta spowiednika o radę. A on mówi - Bóg nie chce ciebie w zakonnych krużgankach. Rób to, czego się nauczyłaś – opiekuj się dziećmi, pomóż młodym dziewczętom w nauce, pamiętaj o chorych. To niesamowite, ale licząca już sobie wtedy 43 lata Joachima de Vedruna po raz kolejny schowała do kieszeni swoje własne plany i poszła za Bożą radą. I tak 26 lutego 1826 roku wraz z dziewięcioma młodymi aspirantami rozpoczęła nowe życie pełne matczynego poświęcenia. Tym razem jednak troszczyła się już nie o własne dzieci, ale o te, które na skutek wojennych działań lub biedy same rodzin już nie miały. Oczywiście nowo powstałe Zgromadzenie Karmelitanek Miłości przez lata musiało zmagać się z trudnościami, ale ostatecznie jego domy zaczęły pojawiać się w całej Katalonii. Pytana przed śmiercią o receptę takiego sukcesu, św. Joachima De Vedruna odparła: „Po prostu, to nie było moje dzieło, tylko Boże”. Czy wiecie państwo kiedy umarła? 28 sierpnia 1854 roku w rodzinnej Barcelonie.