Mam dzisiaj spory dylemat. Oto bowiem pod datą 12 maja znajduje się naprawdę sporo żywotów niezwykle interesujących postaci Kościoła.
Mam dzisiaj spory dylemat. Oto bowiem pod datą 12 maja znajduje się naprawdę sporo żywotów niezwykle interesujących postaci Kościoła. A to niski wzrostem zakonnik o wielkim sercu albo dwunastolatka, która tak bardzo pragnęła przyjąć Pana Jezusa, że w czasie swojej Pierwszej Komunii św. umarła w ekstazie, czy też pewna pustelnica, która była spokrewniona z wielkim mistrzem krzyżackim. Ostatecznie jednak moją uwagę przyciągnął patriarcha Konstantynopola z VII wieku. Dlaczego akurat on? Czy z uwagi na długą drogę duchowej formacji i mozolne wspinanie się po drabinie hierarchii społecznej, by po latach stać się drugą osobą w hierarchii Kościoła po papieżu? Na pewno nie. Nasz dzisiejszy patron był bowiem wysoko urodzony z domu i cieszył się zaufaniem cesarza, które otwierało drzwi do dowolnej ścieżki kariery. Więc może bohater tej historii pozostawił po sobie chociaż wiekopomne dzieła? To już bardziej, bo zaliczamy go do najpłodniejszych pisarzy Kościoła wschodniego. Jako patriarcha zwalczając kolejne herezje, bardzo dokładnie je poznał i opisał w swoich dziełach, wykazując ich błędy dla potomności. Tym jednak, co ostatecznie zdecydowało o wspominaniu dzisiaj właśnie jego, zwierzchnika Kościoła wschodniego, był zły doradca, owczy pęd i wybuch wulkanu. Oto bowiem w czasie, gdy nasz patron sprawuje już władzę patriarchy Konstantynopola, kalif arabski, Jesid II, wydaje dekret, że należy zniszczyć wszystkie wizerunki święte na terenach okupowanych przez Arabów, gdyż ich kult jest przejawem bałwochwalstwa. Wieść trafia na dwór cesarza Leona Izauryjczyka i... znajduje tam poklask. Jak to możliwe? Za sprawą jednego, ale za to bardzo wpływowego dworzanina, któremu było akurat po drodze z interesami Jesida II. Cesarz dał więc posłuch swojemu zaufanemu człowiekowi, dwór całej sprawie przyklasnął, by nie stracić łaski swego pana, a jedynym, który głośno wyraził swój sprzeciw był nasz dzisiejszy patron. On i tylko on, nie licząc zwyczajnych wiernych, którym wizerunki Jezusa, Maryi i świętych pomagały skupić myśli na modlitwie. A gdzie byli wtedy wszyscy biskupi, naturalnie skupieni wokół patriarchy? Ci poparli cesarza, słusznie kalkulując, że to cesarz, a nie patriarcha zatwierdza obsadzanie biskupich stolic. Poza tym wielu z nich pamiętało patriarsze, jego nieprzejednanie w zwalczaniu herezji. I tak zrodzony poza chrześcijaństwem pomysł niszczenia świętych obrazów, znalazł posłuch w Konstantynopolu i owczym pędem rozprzestrzenił się po całym Wschodnim Cesarstwie, czemu na wszelkie sposoby próbował zaradzić właśnie dzisiejszy święty, patriarcha Konstantynopola. A gdzie tutaj ten wybuch wulkanu, o którym wspomniałem na początku? Spokojnie, już jest. Oto w roku 726 dochodzi do spektakularnej erupcji, którą cesarz interpretuje, jako karę Bożą za czczenie świętych obrazów i skazuje patriarchę na wygnanie. Nasz pasterz umiera więc z dala od swojej owczarni w roku 733, a w cesarstwie rozpoczyna się trwająca z przerwami niemal 120 lat wojna o święte obrazy. Wojna ta zbierze krwawe żniwo i będzie miała swoich męczenników, a ich pochód otwiera on, dzisiejszy święty. Kto taki? German, patriarcha Konstantynopola.