Zacznijmy dzisiaj od św. Mateusza i cytatu z 10 rozdziału napisanej przez niego Ewangelii: "Kto ojca lub matkę miłuje więcej niż mnie, nie jest mnie godzien. I kto syna lub córkę miłuje więcej niż mnie, nie jest mnie godzien"
Zacznijmy dzisiaj od św. Mateusza i cytatu z 10 rozdziału napisanej przez niego Ewangelii: "Kto ojca lub matkę miłuje więcej niż mnie, nie jest mnie godzien. I kto syna lub córkę miłuje więcej niż mnie, nie jest mnie godzien". Przywołuję tutaj te słowa Jezusa, bo bez nich dzisiejsza patronka może wydać nam się nieczułą matką. Nieczułą, bo opuszcza przecież swojego jedynego, 12-letniego syna, zostawiając go pod opieką swojej siostry i wstępuje do urszulanek w Tours. O tym, jak wielki był to rodzinny dramat, niech świadczy fakt, że ten młody chłopak z pomocą swoich rówieśników podejmuje próbę uwolnienia mamy siłą. Która matka widząc coś takiego, nadal pozostałaby w zakonie? Tylko wyrodna – mówią postronni widzowie tamtych wydarzeń. A co ona sama powiedziała o tym po latach? Spełniłam tylko wolę Bożą. Żeby zrozumieć te słowa, trzeba nam cofnąć się o dobre 15 lat, gdy Teresa - bo tak ma wtedy na imię – jako siedemnastoletnia córka piekarza z Tours zostaje wbrew swej woli wydana za mąż, za właściciela przędzalni jedwabiu. Na nic zdają się tłumaczenia, że pragnie zostać zakonnicą, że doświadcza stanów głębokiej modlitwy – klamka zapada, małżonek bierze ją do siebie, a w dwa lata po ślubie na świat przychodzi jej jedyny syn, Klaudiusz, a jej mąż niespodziewanie umiera. Sama z kilkutygodniowym dzieckiem wraca do rodziców, jednak propozycję kolejnego małżeństwa zdecydowanie odrzuca. Musi jednak sama zapracować na swoje utrzymanie, dlatego podejmuje pracę hafciarki. Czy marzenie o życiu zakonnym nadal jej towarzyszy? Tak, a co więcej z roku na rok jest coraz silniejsze. Przełom następuje 24 marca 1620 roku. Klaudiusz liczy sobie wtedy jakieś 2 lata i spokojnie śpi w łóżeczku, gdy udziałem jego mamy jest niezwykłe doświadczenie mistyczne – oto na modlitwie ukazane jej zostały wszystkie jej przewinienia i słabości, a następnie całość została dosłownie zanurzona i wybielona w krwi Chrystusa. Po czymś takim, świat zmienił się dla naszej patronki diametralnie – opuściła dom swego ojca, przyjęła posadę księgowej w przedsiębiorstwie transportowym szwagra i zaczęła przygotowywać się do najtrudniejszej decyzji w swoim życiu – oddania swojego dziecka w ręce innej mamy, by pójść za swoim powołaniem. Ostatecznie odważyła się na to 11 lat później, w roku 1631, i odtąd była już tylko na wyłączność Boga. Niedługo po złożeniu ślubów wieczystych, pod wpływem kolejnej wizji, wsiadła na pokład statku i razem z innymi siostrami udała się do Nowej Francji. I choć trudno to sobie wyobrazić, ale ta zwykła kobieta rodem z Tours podjęła pracę misyjną pośród Indian. Liczyła sobie wtedy 40 lat. Przez kolejne 33 tak dobrze opanowała dialekty rdzennej ludności, że napisała słowniki dla różnych szczepów Indian, a także katechizm w uniwersalnym języku irokeskim. Oprócz ewangelizowania, zbudowała także klasztor urszulanek i została ich pierwszą przełożoną w Kanadzie. Była mistyczką i sprawną organizatorką - pozostało po niej ponad 12 tysięcy listów. Gdy umierała 30 kwietnia 1672 roku nazwano ją "Teresą Nowej Francji", choć wspominamy ją dzisiaj pod jej zakonnym imieniem. Jakim? Św. Maria od Wcielenia. A wracając na koniec do jej syna, to właśnie on, zakonnik, asystent przełożonego generalnego benedyktynów, napisał jej pierwszą biografię.